Hej!
Tłumaczenie powstało na podstawie nagrań z discorda MLV. EDIT: Skończone. W końcu.
Standardowo parę uwag na początek: 1. to nie jest solucja, 2. tłumaczenie jest kompletnie amatorskie, także mogą się w nim trafić drobne błędy, czy jakiś niefortunny dobór słów 3. zastrzegam sobie prawo lekkiej modyfikacji zdania, jeśli uznam, że napisane inaczej wyraża to samo co oryginał, ale lepiej brzmi po polsku.

Mała legenda:[]
- informacje, gdzie jesteśmy, co się dzieje na ekranie -
[moje uwagi do tłumaczenia, ewentualnie śmieszki]
Jak nie będę pewna, jaka forma tłumaczenia jest najbardziej akuratna, drugą umieszczę obok po /.


Dobre zakończenie (cały odcinek)[]
- jesteśmy w holu -
E: Przez całą minutę byłam ogarnięta strachem, gdy tak zamarłam w bezruchu w drzwiach, patrząc na krew i ani przez chwilę nie dopuszczając do siebie myśli, że mogła należeć do Leandry.
E: Po tym zaczęła działać adrenalina i wybudziłam się [z tego "transu"], i tak jak przez moją głowę przebiegały różne scenariusze, wywołując u mnie coraz większy niepokój, tak ja ruszyłam przez rezydencję, by obudzić Beliatha.
E: Chciało mi się wyć ze złości, strachu, z bezradności, ale mój krzyk utknął mi w gardle.
E: W przeciwieństwie do Beliatha. I pomimo tego, jak byliśmy blisko i wszystkich moich uczuć, jego zwierzęcy ryk wściekłości, gdy znalazł napis, sprawił, że się skuliłam i cofnęłam do przedsionka.
B: Ty podła, demoniczna dziwko, czy to wszystko, co udało ci się wymyślić, żeby wyrównać ze mną rachunki? Żeby zaatakować też swoją córkę??!!
E: Demoniczna, to dobre słowo, że tak powiem...
E: Ten żart wyrwał mi się bez zastanowienia i natychmiast przeklnęłam za to mój głupi mózg. Próbując zmniejszyć swój stres, tylko zwiększyłam furię Beliatha.
B: Cóż za stosowna uwaga. Chciałabyś medal za starania?
E: Beliath, przepraszam. Nie... nie wiem co robić. Wiedziałam, że Asmodee jest niebezpieczna i zdeterminowana, by cię zagonić w kozi róg, ale to... Może jestem naiwna, ale zdecydowanie nie spodziewałam się czegoś takiego!
E: Moja szczerość wydawała się go uspokoić albo przynajmniej powstrzymać przed wyładowaniem się na mnie. Potrzebowaliśmy być zjednoczeni, a nie rzucać się na siebie.
E: Zobaczyłam, jak Beliath obiema dłońmi przeczesał włosy i to był gest, który widziałam u niego tylko raz. Gdy gotowało się w nim tyle złości, to był jedny sposób, jaki znalazł, by mógł zapanować nad dłońmi, które mu się trzęsły ze wściekłości.
E: Wojna została wypowiedziana bez zapowiedzi i Asmodee udało się do nas dotrzeć, bez bezpośredniego dosięgnięcia nas. [w oryginale to tłumaczenie jest trochę bardziej poetyckie, ale ja jestem prozaicznym człowiekiem, mam nadzieję, że wybaczycie]
B: Jeśli ją zabiła, to wyrwę jej serce. Słyszysz mnie? Gołymi rękami rozerwę jej klatkę piersiową i będę patrzeć jak topi się we własnej krwi. I zrobię to tak, by to trwało najdłużej, jak to możliwe.
E: Z trudem przełknęłam ślinę. Demoniczna strona Beliatha zawsze wydawała się objawiać tylko w jego czarującym zachowaniu. Ta brutalność była niespodziewana i musiałam sprytnie to rozegrać, jeśli chciałam to kontrolować... zanim stanie się coś jeszcze gorszego.
E: Beliath...
B: Razem możemy to zrobić.
B: Zrobimy to.
B: Nie pozwolę, by uszło jej to na sucho, słyszysz? Nie odbierze życia mojej siostry, twojego, czy mojego własnego! Ja...
- tu mamy wybór w jaki sposób chcemy Beliathowi ostudzić głowę -
E: Beliath, sam nic nie osiągniesz! [przed chwilą powiedział przecież, że pójdzie z tobą xD no chyba że to przejaw samoświadomości Eloise, że jest bezużyteczna, wtedy podziwiam za autorefleksję!] Musimy to przemyśleć i nie dać się ponieść!
E: Może ostrzeżemy pozostałych i...
B: To moja siostra! Myślisz, że nie jestem w stanie sam jej uratować? Albo ciebie, jeśli będzie taka potrzeba? [Asmodee pięknie zagrała tymi wszystkimi cechami Beliatha, które Eloise przedstawiała jako jego zalety i główną siłę xD normalnie aż ją podziwiam XD]
E: Pod jego wściekłością, zauważyłam głębokie zaniepokojenie, które trafiło mnie prosto w serce. Nawet gdy Leandra była w poważnym niebezpieczeństwie, to martwił się również o mnie.
E: To dlatego, że martwię się o ciebie, Beliath... Nie chcę, by choć jedna osoba z nas straciła życie w tej walce. Ale potrzebujemy całej pomocy, jaką tylko możemy otrzymać... i przede wszystkim, wszystkich twoich umiejętności. A do tego musisz być w świetnej formie i całkowicie panować nad swoimi zdolnościami.
E: Prowokowanie Beliatha przez narzucanie mu mojego punktu widzenia nie miało sensu. Musiałam mu przypomnieć, że to wszystko dotyczyło nie tylko jego. Byłam dla niego ważna. Byliśmy zespołem. I w czasie burzy musiałam być jego opoką. To było coś, co teraz zrozumiałam.
E: Kiedy nadejdzie czas, może to ja będę musiała go uratować. Miałam nadzieję, że będę w stanie...
E: Ku mojej uldze, moje słowa wreszcie go uspokoiły i po kilku głębszych wdechach, które wydawały się sporo go kosztować, zaczął sprawiać wrażenie wziął się w garść.
E: Złapałam go za rękę, by go odciągnąć od schodów i zaprowadzić z powrotem do holu. Choć słońce już praktycznie zaszło, to nadal było trochę światła... I Beliath zdawał się prawie nie zauważać, że jego skóra się paliła. Potencjalne źródło słabości...
B: Rany... Leandra...
E: Ciągle patrzył na pokryte krwią drzwi. Z ręką zaciśniętą na jego nadgarstku, mogłam wyczuć jego wewnętrzny konflikt z potrzebą natychmiastowego wyruszenia w pościg za nią.
E: Zrobiła to w ciągu dnia, by nas powstrzymać przed interwencją? To takie...
B: Tchórzliwe? Nieuczciwe? [wykalkulowane na chłodno?] Jej to nie obchodzi. Jest sukkubem, nie dba o uczciwą grę. Użyje wszystkich dostępnych środków, żeby dostać to, czego chce. Zabicie jej córki nie zrobi jej większej różnicy.
E: Naprawdę mogłaby to zrobić?
B: Zaczęła. Biorąc pod uwagę ilość krwi, to już wykrwawiła ją wystarczająco, by ją osłabić. Musiała ją tu trzymać przez jakiś czas, żeby drewno mogło aż tak nasiąknąć.
E: Wbrew sobie poczułam, jak ten obraz wykręcił mi żołądek. Moja złość, stłumiona wcześniej przez strach, zaczęła zyskiwać przewagę, pozwalając mi zapomnieć o strachu, jaki Asmodee we mnie wywoływała.
E: Zrobiono to niedawno?
B: Dość niedawno, by łatwo się dało ją wyśledzić. Jest widoczna jak latarnia morska w tracie burzy.
E: Jego determinacja wydawała się rosnąć z każdym słowem. Mocniej zacisnęłam rękę na jego nadgarstku.
E: Jeśli teraz wyruszymy za nią...
B: To możemy znaleźć Leandrę i przyprowadzić ją z powrotem, zanim zostanie zabrana zbyt daleko od rezydencji. Im dłużej czekamy, tym większe robi się ryzyko.
E: Czekaj, co? Wcale nie mówisz o tym, żeby pójść teraz, prawda?!
B: Ta krew jest świeża i Asmodee jest obciążona Leandrą. Jeśli teraz jej przeszkodzimy, to bardzo prawdopodobne, że udaremnimy jej plany. I wtedy ona z niej zrezygnuje bez żalu. Nie chcę przegapić tej szansy!
E: A co jeśli ona się przyczaiła, żeby zastawić na nas zasadzkę? Albo jeśli już zabiła Leandrę? Pobiegniemy prosto w jej pułapkę! [dziwnie się czuję z tym, że Eloise jest głosem rozsądku xD]
B: Nie zabije tak łatwej przynęty. Leandra nadal może być dla niej użyteczna, jeśli nie zrobimy wszystkiego, co ona zaplanowała.
E: Naprawdę? Jesteś tego taki pewien?
E: Miałam wrażenie, że Beliath chciał tak samo siebie przekonać jak mnie. Jeśli zgodziłabym się na jego punkt widzenia, to czułby się usprawiedliwiony, że wyruszył na pościg za Leandrą.
E: W każdym razie chciał tego. Wyczuwałam, że był na krawędzi zrobienia tego.
E: Jeśli bym się nie zgodziła, to obawiałam się popchnięcia go do bezsensownego podejmowania ryzyka, by mi udowodnić, że poradzi sobie z tym albo wręcz przeciwnie, że będzie zraniony, widząc, że nasz duet się już rozpadał.
E: Tak naprawdę nie miałam wyboru. Musieliśmy zająć wspólne stanowisko, nawet jeśli nie pochwalałam jego decyzji. Stawką było życie Leandry.
E: Może mimo wszystko Beliath miał rację. Nawet jeśli jego rozumowanie było błędne... może... może mieliśmy szansę zyskania przewagi... [obawiam się, że w tym uniwersum nie działa to prawo, że szansa jedna na milion sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć]
- tu mamy wybór jak chcemy teraz postąpić -
E: Rany... Mam problem ze znalezieniem odpowiednich słów, by ci powiedzieć, jak bardzo się obawiam tego, że jesteśmy w błędzie...
E: I jak bardzo prześladowałoby mnie to, że poświęciliśmy Leandrę dla naszego bezpieczeństwa.
E: Też przestałam mieć wątpliwości. I nie chciałam pozwolić Beliathowi samotnie podjąć pościg za jego matką. Mój strach przed straceniem go zmieniał się w pragnienie chronienia go.
B: Więc pójdziesz ze mną, by wyciągnąć ją z tego bałaganu?
E: Jeśli chcesz, żebyśmy spróbowali, to pójdę z tobą. Zgodziłam się na to. Będę się zgadzać się ze względu na ciebie, tak długo jak będziesz tego ode mnie chciał. Ale musi być jakaś granica tego. Jeśli będziesz musiał ryzykować życiem... Jeśli będę musiała wybierać między tobą a Leandrą... To wybiorę ciebie.
E: (Mam nadzieję, że to zrozumiesz...)
E: Jeśli uczucia Beliatha decydowały o naszym pierwszym ruchu w tej grze, to musiał poznać też moje, by się przygotować na następny [ruch]. Ten, który mógł nas uratować.
E: Jego przypływ wściekłości mógł dać nam prawdziwą przewagę... albo wyrządzić krzywdę.
E: Wyczuwałam jego udrękę. Przypominałam sobie jego twarz, gdy wyciągałam go z łóżka pomimo zmierzchu na zewnątrz [w sensie, że jeszcze było trochę jasno]. Wspominałam, jak jego problem z przebudzeniem się zniknął, gdy wreszcie odpowiednie słowa wyszły z mojego gardła, by wytłumaczyć mu, co znalazłam i co to oznaczało.
E: To był wybuch emocji, równie dezorientujących co skrajnych, jego paniki, jego zaprzeczenia, jego niezdolności do uwierzenia mi bez zobaczenia na własne oczy tego, co opisywałam... A jednak w głębi siebie wiedział, że to była prawda.
E: Beliath był panterą, nocnym drapieżnikiem, który nigdy się nie odsłaniał. Ale w rzadkich przypadkach, gdy coś go naprawdę ruszyło... to był lwem, który bronił swojego terytorium w świetle dnia, nie zważając na brutalność nadchodzącej walki.
E: Widziałam na jego twarzy rozdarcie. Ale on mógł zobaczyć na mojej determinację. Rozpoczęcie tego polowania zależało od zgody na mój warunek.
E: Wreszcie zobaczyłam, jak zacisnął zęby, potrząsnął głową i... poddał się.
B: Dobrze. Jeśli będzie zbyt ryzykownie, to nie będę kontynuować polowania. Nie chcę stracić Leandry... ale przede wszystkim nie chcę stracić ciebie. [to by było takie romantyczne wyznanie, gdyby jego życie nie zależało od tego, czy ona żyje XD]
E: Rozluźniłam się z ulgą. Naprawdę myślałam, że nasza trwałość [w sensie ich relacji] została naruszona, ale myliłam się. Byliśmy w stanie słuchać się nawzajem i rozumieć, dopasowywać się do siebie, by osiągnąć nasz cel.
E: Znowu się czułam pewna siebie. Tak długo jak byliśmy do tego zdolni, mogliśmy sobie z tym wszystkim poradzić.
E: I może naprawdę pokonać Asmodee.
B: Nie traćmy więcej czasu. Musi myśleć, że nie będziemy od razu jej szukać. Chodźmy.
- idziemy do lasu -
E: (Na szczęście słońce wreszcie zaszło...)
E: Wchodząc do Lasu byliśmy bardzo ostrożni. Trop prowadził nas w krzewy i zarośla. Plamy krwi były na pniach drzew, liściach i ziemi.
E: Rozmawialiśmy szeptem, chcąc pozostać w ukryciu i wtopić się w noc.
E: To dziwne, że ten ślad jest taki łatwy do podążania za nim, co nie?
B: Nieszczególnie. Ona się nas nie boi. Chce, żebyśmy ją znaleźli i byli niepewni, co do stanu Leandry.
E: Poczułam gulę w gardle. Wszędzie było tyle krwi, że to pytanie od czasu do czasu do mnie wracało... Czy ona nadal żyła?
B: Może nie, ale musimy być pewni choćby nie wiem co. I Leandra jest silniejsza niż myślisz.
E: Zaskoczona uniosłam wzrok. Widząc, że się zatrzymałam, Beliath się odwrócił i uniósł brew.
B: Co? Czy coś usłyszałaś?
E: Skąd to wiedziałeś?
B: Wiedziałem co?
E: Że myślałam o losie Leandry. Skąd wiedziałeś?
B: O czym ty mówisz? Powiedziałaś to na głos. Więc trudno to przegapić, tak? I poza tym, wiesz, zastanawiałem się nad tym samym, ale musimy...
E: Nie powiedziałam tego na głos, ja tylko to pomyślałam! Ty...
E: Nagle o czymś sobie przypomniałam.
E: Głos Beliatha niosący się echem w mojej głowie. Gdy ciągle w jego głosie brzmiał ton aroganckiego dupka.
- tu mamy wybór, jak zareagować na to odkrycie -
E: Poczekaj! Beliath, pamiętasz ten czas, gdy dopiero co tu przybyłam?
E: I chciałeś mnie przegonić po całej rezydencji?
B: Kiedy?
E: Poważnie, czy doprowadziłeś mnie do takiego szaleństwa, że zapomniałeś o niektórych swoich wyczynach? Mówię o sytuacji, gdy... mówiłeś w mojej głowie.
B: Kiedy ja... Och, czekaj, oczywiście, teraz pamiętam! Nie żebym jakoś szczególnie chciał to pamiętać, że tak powiem.
E: Poczułam ekscytację. Choć pierwsze użycie tej mocy przez Beliatha nie było czymś, z czego warto być dumnym, to teraz mogło się okazać cholernie pomocne.
E: I fakt, że wydawał się to zrobić przypadkowo, intrygował mnie.
B: Telepatia to nie jest prosta umiejętność. By zrobić sobie drogę do czyjegoś umysłu, musisz być bardzo skoncentrowana i naprawdę zdeterminowana. Popisywałem się, gdy popędziłem cię do biegania po rezydencji, ale to było wykańczające, mimo że myślałem, że to było tego warte. Ja...
E: Nie oskarżam cię, Beliath. Właściwie to myślę, że to świetne. Będziemy w stanie się komunikować bez rozmawiania, prawda?
B: Cóż... teoretycznie... tak? Ale jesteś pewna, że nie powiedziałaś tego na głos?
E: Na 100%. Czy to aż tak ci przeszkadza?
B: Hmm... to tak, samo w sobie... Nie musiałem siłą torować sobie drogi, do twojego umysłu. I to było po prostu... cóż... by móc w taki sposób dzielić się myślami... ludzie muszą być niesamowicie sobie bliscy. I poza tym... to nie wydaje się, by to tobie aż tak przeszkadzało.
E: Na moich ustach pojawił się uśmiech.
E: Ufam ci. To co jest teraz, w ogóle nie przypomina tej relacji, jaką mieliśmy, gdy tu przybyłam. I każda broń, jaką możemy zdobyć, jest warta przyjęcia, jeśli daje nam przewagę. Więc... nie przejmuj się tym tak.
E: Moje słowa wydawały się rozwiać jego wątpliwości i wrócił typowy dla niego wyzywający uśmiech. Podobał mi się fakt, że czuł taką dumę i tak mało skrępowania w związku z naszą bliskością. [to jak się wcześniej plątał w wypowiedzi jest najlepszym dowodem, jak swobodnie się z tym czuje XD]
B: Więc spróbujmy. Będę musiał ci też pozwolić mnie wysłuchać... to powinno zadziałać. Chodźmy, nie powinniśmy zostawać w jednym miejscu zbyt długo.
E: Posłuchałam jego rozkazu, nieco ożywiona. Nadal byłam zdesperowana i okropnie spięta.
E: (Ale czuję się trochę silniejsza.)
B: (Tym lepiej, kochanie, ale nie przestawaj się mieć na baczności. Twoja intuicja jest potężniejsza niż moja. Wyczujesz Asmodee przede mną.)
E: To działa!
E: (Nie sądzisz, że mogłaby się prześlizgnąć przez mój radar?)
B: (Może, ale nie sądzę, by była świadoma zakresu możliwości twoich mocy. Nie będzie się kłopotała ukrywaniem się. Rozdzielmy się, by było nas trudniej zauważyć. [obawiam się, że w tych jasnych ubraniach to już nic wam nie pomoże się ukryć :v]. Ale trzymaj kontakt wzrokowy, dobra?)
E: (Zrozumiano.)
E: Jak złodzieje w nocy, niemal niesłyszalnie, każdy z nas się prześlizgnął w inną stronę. Poprawiłam pelerynę na ramionach i przede wszystkim próbowałam zasłonić moją zbyt widoczną białą sukienkę. [o, wreszcie do niej dotarło, że jest widoczna jak goła dupa w krzakach XD rychło w czas]
E: Ciemność nas pochłonęła i ukryła. Czułam się w niej komfortowo. Oddychałam w jej rytmie. To było jakby towarzyszyło nam żywe, znajome zwierzę... i brało udział w naszym polowaniu.
E: Asmodee była istotą z ognia i krwi. Nie ciemności. [no nie zabronię jej mieć złudzeń, że to cokolwiek zmienia xD]
B: (Pamiętaj, nie odchodź za daleko. Zapach jest teraz mocniejszy. Musimy się zbliżać.)
E: (Dobrze, idę...)
E: Zatrzymałam się.
E: To było drobne. Jak oczko w ciemnych pończochach.
E: Rozdarcie.
E: (Beliath.)
E: (Zatrzymał się niedaleko ode mnie. Nasłuchiwałam.)
E: (Nie wiem, gdzie. Ale jest tutaj.)
B: (Zostań na czatach. Albo my się zbliżamy, albo to ona się wraca. Musimy spróbować zachować...)
E: Wyczułam ryk Beliatha, zanim go usłyszałam. Gdy przedarł się przez las [w sensie ten ryk], przysłoniłam usta dłonią, by się powstrzymać przed zrobieniem tego samego i zdradzeniem swojej pozycji.
E: (Nie, nie ma mowy!!) [z fascynacją obserwuję w tej grze użycie wykrzykników; skoro jeden znak nie wystarcza, by zasygnalizować krzyk, to dlaczego nie stawiają np. podwójnych przecinków, by podkreślić pauzę na wdech w zdaniu? hmm... ]
E: Już nie mogłam usłyszeć myśli Beliatha.
E: Ale mogłam tylko kilka metrów dalej zobaczyć dwie postacie zajęte walką. To było jak obserwowanie dwóch wilków dziko rozszarpujących się na kawałki i natychmiast zrozumiałam, że nie mogłam interweniować. Jeszcze nie. I byłam wściekła!
E: (Beliath... na litość boską, trzymaj się tam!)
E: W tej samej chwili nieopodal rozbrzmiało wściekłe wycie. Skuliłam się z powrotem między gałęziami i zobaczyłam wyłaniającą się spośród drzew Asmodee, oświetloną przez księżyc. Z otwartej, świeżej rany na jej boku płynęła krew.
As: Wygląda na to, że mojemu kotu wyrosły pazury?
E: Podążyłam za jej spojrzeniem i zabolało mnie serce. Beliath znajdował się kilka metrów od niej, osunął się na ziemię, jedną dłonią trzymając się za bok, a w drugiej trzymając sztylet, który dał mu Aaron.
B: Gdzie jest Leandra? Zabiłaś ją?
As: Niezły sztylet. Ktoś ci go dał, żebyś mnie zabił, prawda? Nie potrafię sobie wyobrazić, byś był dość bystry, by poszukać sposobów zabicia mnie.
B: Odpowiedz mi!
As: Tak bardzo jesteś taki jak ja, kochanie: bierzesz, co chcesz i nie przejmujesz się resztą. Na szczęście inni myślą za ciebie.
B: Mam gdzieś, co o mnie myślisz. Powiedz, gdzie jest moja siostra!
As: Tam, gdzie jej miejsce. Ale możemy pójść na mały układ: powiesz mi, gdzie jest twoja ukochana, a ja ci powiem, gdzie zostawiłam Leandrę. Co ty na to?
B: Idź do piekła.
As: Nie bądź taki wulgarny. Nie tak cię wychowałam. Dlaczego nalegasz? Niezależnie od tego czy powiesz mi, czy nie, prędzej czy później się nią zajmę.
E: Byłam taka spięta, że zaczęła mnie boleć szczęka. Wiedziałam, że Beliath grał dla mnie na zwłokę, i próbowałam znaleźć słaby punkt, jakiś sposób, by mu pomóc.
E: Miałabym tylko jedną próbę. Byłam pewna jednej rzeczy: otwarta konfrontacja z Asmodee nie miała sensu. Znalazła nas. Było już za późno. Musieliśmy uciec i przygotować nasz kontratak.
E: Cholera, Beliath...
E: (Muszę cię z tego wyciągnąć.)
B: Zresztą, to przecież mnie chcesz. Na co ona by ci się przydała?
As: Och, więc się domyśliłeś? Zajęło ci to dość długo. Byłam nawet pewna, że spróbujesz mnie zabić, zanim ja cię zabiję. Prawdziwy inkub nie zmarnowałby ani chwili, ale ty zawsze byłeś zbyt uczuciowy. I wciągnąłeś Leandrę w tę swoją przerażającą dekadencję.
E: Jej ton nagle zrobił się twardszy. Już nie był tak uwodzicielski i pieszczotliwy. Jej wstręt był namacalny.
B: Będę się rozkoszował ironią słuchania od wyższego sukkuba o dekadencji.
As: I to nic... Poczekaj, aż zobaczysz, co dla ciebie przygotowałam, kochanie...
E: (Beliath?)
E: Nie zostało mi zbyt wiele czasu. Wiedziałam, że Asmodee nie lubi długo rozmawiać. Niedługo ponowi swój atak. Pod warunkiem, że Beliath...
B: (Co ty tu nadal robisz?! Odejdź natychmiast! Ona nie będzie miała litości!)
- tu mamy wybór, jak się zachować -
E: (Właśnie dlatego nie ma mowy, żebym odeszła bez ciebie! Przyszłam tu z tobą i razem opuścimy to mniejsce!)
B: (Nawaliłem, rozumiesz? Dla mnie jest już za późno, ale nie dla ciebie! Odejdź teraz, zanim ciebie również znajdzie!)
E: Beliath ciągle rozmawiał z Asmodee, jednocześnie rozmawiając również ze mną i to, w jaki sposób utrzymywał kontrolę robiło na mnie wrażenie, pomimo mojego rosnącego strachu. Nie mogłam go z nią zostawić!
E: (Nie! Nie zgadzam się, by...)
B: (Jeśli odmówisz, to ja się rzucę na nią i już nie będziesz miała żadnego wyboru. Jeśli nie chcesz, bym się wystawiał na niebezpieczeństwo, szybko odejdź w bezpieczne miejsce.)
E: (Co?! Oszalałeś? Powiedzieliśmy sobie, że albo razem, albo wcale! Jak możesz mnie teraz tak szantażować?!) [ja tam w ogóle nie jestem zdziwiona i bez spoilerów wiedziałam, że to się tak skończy xD]
B: (Ponieważ teraz moje życie nic nie znaczy bez ciebie. Nie chcę żyć dalej, jeśli tobie się coś stanie. [nie, nie skomentuję już tego XD] Stałbym się lekkomyślny, niebezpieczny... i wiem, że to nie jest to, jakim chciałabyś mnie widzieć.) [to ja teraz]
E: Zaniemówiłam. Czułam gulę w gardle. To było bolesne, miażdżące.
E: Może przez tkwienie w zaprzeczeniu, a może z naiwności, nigdy nie wyobrażałam sobie złego zakończenia. Takiego, w którym nie bylibyśmy... razem.
E: (Ale... Co jeśli po tej walce... tylko ja zostanę?)
E: (Co się dzieje, gdy się traci coś, co stało się połową twojego życia i niemal wszystkim, co się liczy na co dzień?)
B: (... Słyszę cię. Przepraszam, jeśli tego nie chciałaś... ale pomyślałem o tym. Nie, myślałem o tym cały czas. Zrób mi tę przysługę. Kocham cię. Chcę cię widzieć żywą. Odejdź teraz.)
E: Ledwie słuchałam Asmodee, ale wyglądało na to, że jej ton stawał się coraz bardziej agresywny. Może Beliath miał problem ze skoncentrowaniem się i odpowiedzeniem jej.
E: Nie mogłam go już dłużej wstrzymywać... Pomimo pragnienia uratowania go, wszystko co zaryzykowałam, wystawiło go na jeszcze większe niebezpieczeństwo.
E: Musiałam... odejść.
E: (... Beliath, jeśli nie będziesz żywy, gdy wrócę z odsieczą, to i tak cię znajdę [w sensie to taka groźba w stylu "wiem, gdzie mieszkasz"]. Czy to jasne?)
E: Zaśmiał się w moim umyśle.
B: (Nie załatwi mnie. Idź po pozostałych.)
E: Nie chciałam, by to się skończyło pożegnaniem. Nie zgadzałam się, by to nim było [jej odejście pożegnaniem].
E: Powoli cofnęłam się przez rośliny, patrząc się na jego arogancki profil, który miałam nadzieję niedługo ponownie zobaczyć... i nie mogłam się powstrzymać przed wyryciem sobie tej sceny w pamięci.
E: Wtedy nagle uświadomiłam sobie coś.
E: Nie słyszałam już odgłosów ich rozmowy.
E: (O rany, jeśli ona myśli, że coś się święci... Spokojnie, nadal się wracaj, skup się. Jeśli ona się pojawi, to powinnam być w stanie...)
E: Poczułam okropne dźgnęcie w szyję. Przed oczami zobaczyłam gwiazdy. Kręciło mi się w głowie, gdy sięgnęłam dłońmi do gardła i moje stopy oderwały się od ziemi, a moja peleryna zniknęła w ciemności. [czemu nie jestem zdziwiona, że to się tak potoczyło?]
E: Zęby zacisnęły się na moim uchu, ugryzły je, po czym gładki głos do niego szepnął, sprawiając, że zamarłam w bezruchu.
As: Biedna, mała łania... nie wiesz, że nocą wychodzą wilki?
- tu mamy wybór jak zareagować -
E: (Nie może być, nie ma szans! Beliath! Beliath! Znalazła mnie!!)
E: Krzyczałam do siebie, gdy szukałam Beliatha i walczyłam, próbując ją kopnąć. Gdy wymsknęło mi się na głos imię Beliatha, zaśmiała się.
As: Masz rację, chodźmy go znaleźć. Musi się o nas martwić, biedaczek.
E: Puść mnie! Natychmiast!
As: Niedługo cię wypuszczę, księżniczko, ale najpierw masz rolę do odegrania.
E: Byłam częściowo duszona i w moją szyję wbijały się jej paznokcie jak szpony. Domyślałam się, że wracała tam, gdzie się rozdzieliliśmy z Beliathem.
E: Wzrok mi się zamazywał i moje myśli się mieszały, ale zauważyłam, że Beliath wydawał się dziwnie zmrożony. Gdy podeszliśmy, doszedł do siebie z oszołomienia... [tłumaczenie niepewne] i w tym momencie wydał z siebie tak brutalny ryk, że przeszedł mnie dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
B: Puść ją!
As: Nie.
E: Jej głos był nieznośnie śpiewny i zachwycony.
B: Jak... Jak ty to...
As: Znasz się na kobietach, ale ja wiem, kochanie, jak obserwować mężczyzn. Gdy się z nią kontaktowałeś, nieważne jak, wbrew sobie szukałeś jej wzrokiem. Oczywiście, to było subtelne... ale gdy raz wyszukałeś ją wzrokiem, to było tak, jakbyś pokazał na nią palcem. Pozwól, że ci za to podziękuję.
E: Drapałam Asmodee po rękach, walcząc o choćby odrobinę powietrza. Ściskała mnie dostatecznie mocno, żeby mnie dusić, ale nie pozbawiać całkowicie oddechu. Jeśli zacieśni swój uścisk, to po mnie.
B: Wypuść ją natychmiast! To moje ostatnie ostrzeżenie! [haha, nawet ja się tu zaśmiałam, a co dopiero Asmodee xD]
As: Niestety jest już na to trochę za późno. Ale skoro pokazałeś mi, gdzie jest twoja ukochana, to ja ci powiem, gdzie jest Leandra. W ten sposób będziesz mógł się przekonać, czy wolisz ratować ją... czy twoich przyjaciół w rezydencji.
E: Co?!
B: Co masz na myśli?!
As: Chcieliście zamknąć waszą rezydencję, ale mi już udało się przemycić wilka do owczej zagrody. Wasz zabójczy wampir i ja najwyraźniej mieliśmy kilka wspólnych celów... Nie było trudno go przekonać, by mi pomógł.
E: Nie.
E: Nie. Jak mogliśmy to przegapić! Jak mogliśmy tak bardzo się pomylić!
B: Kłamiesz!
As: Może. A może już zabiłam Leandrę. Nie masz pojęcia. Już nie wiesz, kto jest jeszcze żywy, a kto martwy. Już nie masz żadnej kontroli w tej grze, kochany. Poza tą, w której chodzi o nią. Na razie.
E: Ostry ból przedarł się przez moją skórę i zapach krwi uderzył w moje nozdrza. Jej paznokcie zaczęły ranić skórę na moim gardle, tuż przy mojej tchawicy.
As: Jak bardzo będziesz walczył z tym, kim jesteś, Beliath? Jesteś bezwzględny i samolubny. Żałośnie sentymentalnie utrzymujesz, że jesteś w stanie kochać.
B: Nie masz nawet najmniejszego pojęcia, co ja...
As: Jeśli wybierzesz ją, to skażesz swoją siostrę i przyjaciół dla własnej, samolubnej radości. Nawet jeśli ją uratujesz, to czy myślisz, że mogłaby nadal cię kochać, wiedząc, że jesteś za słaby, by uratować tych, którzy są ci bliscy?
B: Tak, ale zabijając ją, zabijasz także mnie, i twój genialny plan zawodzi. [z tym zdaniem wiąże się śmieszna historia, bo jak je przeczytałam po angielsku, to totalnie nie mogłam zrozumieć, dlaczego wg Beliatha zabicie Eloise i jego będzie oznaczało porażkę planu Asmodee; dopiero Devis mi uświadomiła, że Beliath jednak pamięta, że śmierć Kielicha oznacza również śmierć wampira, ahahaahah XD w życiu bym na to nie wpadła, szczególnie że jeszcze parę linijek temu na bank o tym nie pamiętał]
As: Myślisz, że nie byłabym w stanie sprawić, żeby cierpiała całymi dniami, podczas gdy ty będziesz na to patrzeć? Nie doceniasz mnie, kochany.
E: Chciałam poderżnąć jej gardło gołymi rękami [co? XD], patrzeć jak jej krew płynie i rozrzucić jej wnętrzności po lesie.
E: Bo wyczułam, że jej manipulacja działała, rozwścieczając i denerwując mężczyznę, którego kochałam, zadręczając go dostatecznie, by zaczął się wahać.
E: Wściekła, zebrałam wszystkie pozostające we mnie siły, by oczyścić gardło i splunąć na twarz Asmodee.
E: Moja ślina spłynęła po jej pięknej twarzy, nagle zmienionej przez wściekłość i zaskoczenie. I moja krew się z nią zmieszała. [tak jakby nie mogła od razu powiedzieć, że "moja ślina zmieszana z krwią spłynęła po..." -,-]
As: Ty mała, plugawa i obrzydliwa cholero [to "cholero" to moja mała interpretacja, bo to co tu używa Asmodee jest trudne do przełożenia na polski, by dobrze brzmiało] Będziesz...
E: Poczułam, jak jej szpony zaatakowały moją uniesioną, wolną rękę, przygotowując się, by ciąć prosto w moją twarz. Na skraju zemdlenia zamknęłam oczy tak mocno, jak tylko mogłam i pocąc się, czekałam na cios.
E: Zamiast tego jednak wyleciałam w powietrze i twardo uderzyłam w ziemię.
E: Gdy otworzyłam z powrotem w oczy, zobaczyłam Asmodee i Beliatha splątanych i walczących, tnących się bezwzględnie. Natychmiast zrozumiałam, że Beliath nie był na to gotowy. Miałam tylko parę sekund, żeby zdecydować co robić, zanim Asmodee rzuci się na mnie jako następną.
E: Mogłam pójść poszukać pomocy. Ale jaką miałam gwarancję, że gdy wrócę, to zastanę kogoś, kto będzie mógł pomóc? Opanowywałam swoje umiejętności lepiej niż kiedykolwiek... [nie widać] Więc co jeśli, odchodząc, zmarnuję naszą ostatnią szansę?
- tu mamy wybór czy wiać czy zostać -
E: (Nie, nie zrobiłam tego wszystkie po nic. Wiem, że weszliśmy do paszczy lwa, ale nie zgadzam się na zostanie zjedzoną! Nie zostawię tu Beliatha!)
E: Gdybym teraz zostawiła Beliatha, to nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Jestem o tym przekonana. On nigdy mnie nie zostawił. Przyszliśmy tu razem. I razem stąd odejdziemy.
E: Skoczyłam na nogi. Nigdzie nie widziałam sztyletu Beliatha.
E: Jedyne co mogłam zrobić, to zaufać sobie, gdy Asmodee pojawiła się tylko kilka kroków ode mnie. Sprytnie przekradłam się za nią i zaczęłam biec.
As: Zasmucasz mnie, Beliath. Powinieneś wiedzieć, że opór jest bezcelowy. Wiem, jak bardzo dbasz o siebie i tę twoją małą...
E: Staranowałam Asmodee całym ciężarem mojego ciała, oddzielając ją od Beliatha i odrywając jej kolczastą dłoń od jego gardła.
E: Wylądowała kilka metrów dalej, ale natychmiast wstała, mając rozstawione skrzyła i wyjąc jak kot. Beliath z zakrwawioną twarzą stanął między nią a mną. Poraniła go, ale nadal mógł ustać na nogach.
B: Czyś ty zwariowała?! Uciekaj stąd, to twoja ostatnia szansa! [już raz próbowała i jak to się skończyło?]
E: Ostatnia szansa by ją razem odeprzeć! Jeśli myślisz, że zamierzam jej pozwolić tak cię pociąć na kawałeczki, to nie znasz mnie zbyt dobrze! [to nie jest moment na kłótnie w związku!]
E: Nie było więcej czasu na kłótnię. [chociaż raz się zgadzamy XD] Asmodee już się na nas rzuciła i oboje odskoczyliśmy na bok, gotowi by ją rozproszyć. Zrobiliśmy to synchronicznie. Teraz musieliśmy znaleźć sposób, jak się jej pozbyć i razem uciec.
E: Zaczęłam biegać wokół Asmodee, lekko i w całkowitym skupieniu na jej ruchach i atakach.
E: Ogromnym wysiłkiem byłam w stanie wyczuć jej ruchy z wyprzedzeniem ułamka sekundy. Wystarczająco, by jej unikać i odciągnąć od Beliatha, oczyścić pole. Ale nie na długo.
As: Och, chcesz zatańczyć, kochanie? Uczyń mi ten honor w takim razie. Zobaczysz, jaki pocałunek ci dam na koniec...
- tu mamy wybór czy się Asmodee odszczeknąć, czy skupić się na robieniu Beliathowi gruntu pod atak -
E: Możesz próbować do woli, ale nie jestem pewna, czy ci się spodoba to, jak ci zwymiotuję do ust.
As: Jeśli nadal będziesz miała jak, gdy z tobą skończę... ty i ten twój języczek, z którego jesteś taka dumna. Chciałabym zobaczyć twoją minę, gdy ci go wyrwę spomiędzy tych pięknych, małych ust.
E: Jej ręka wystrzeliła prosto w moją twarz. W panice uniknęłam jej, ale nie byłam w stanie się ochronić przed tak gwałtownym ruchem.
E: Moja odpowiedź sprawiła, że na chwilę straciłam koncentrację i ostry ból przeciął mój policzek. Asmodee udało się ciąć mnie szponem i krew popłynęła obficie z rany.
E: Zaczynało mnie to przerastać. Asmodee była znacznie szybsza niż Beliath. Była również o wiele bardziej nieokiełznana. Nie było sposobu, by zdefiniować jej technikę. Nie miała żadnej. Była zbyt potężna, by sobie tym zaprzątać głowę.
E: (Beliath, nie jestem w stanie już dłużej jej zajmować! Ty...)
E: Ale w chwili, gdy jego głos rozbrzmiał w mojej głowie, straciłam koncentrację.
E: Niesamowicie brutalny cios trafił mnie w głowę. Miałam wrażenie, że moja czaszka się otworzyła. Byłam świadoma bezwładnego lotu w powietrzu. Ryk wściekłości rozbrzmiały w moich uszach.
E: Gałęzie i krzewy podrapały moje ramiona i nogi. Straciłam przytomność.
- przeniosło nas do innej części lasu -
E: Gdy ponownie otworzyłam oczy, leżałam twarzą do ziemi. Przez krew moje włosy zrobiły się lepkie i przykleił mi się brud do twarzy. Ból w mojej czaszce pulsował jak drugie serce. Z trudem podniosłam się na łokciach.
E: Nikogo nie było... niczego... niczego poza ciszą.
E: (... Beliath...?)
E: Nie odpowiedział mi żaden głos.
E: Cokolwiek się wydarzyło... Zawiodłam... i musiałam znaleźć pomoc.
E: (Beliath... Beliath, przepraszam...)
E: Zajęło mi kilka następnych minut podniesienie się i pójście z rozpaczą przez Las.
E: Gdy zmierzałam do rezydencji, po raz pierwszy od dawna przeszedł mnie dreszcz.
E: Noc nie była już naszym terytorium. Asmodee przejęła nad nim kontrolę.
- idziemy przed rezydencję -
E: Nie wiedziałam, ile czasu zajęło mi dotarcie do rezydencji. Wszystko mi się mieszało w głowie i było niewyraźne.
E: Nie udało mi się również nawiązać połączenia z Beliathem. Byliśmy na stałe rozłączeni... [ciekawe czy próbując się z nim skontaktować słyszała zajęty sygnał, czy "abonent czasowo niedostępny" xD]
E: Praktycznie zniknęła również moja agresja. Za bardzo się obawiałam rezultatu [tzn. co się wydarzyło, gdy była nieprzytomna]. Byłam zbyt wyczerpana.
E: I nadal nie wiedziałam, co znajdę za drzwiami rezydencji.
E: Jeśli Asmodee mówiła prawdę o wampirze, to może znajdę tam tylko krwawe pole po bitwie... a jeśli skłamała...?
E: (Przestań myśleć o śmierci. Otrząśnij się z tego i pójdź to sprawdzić. To jest twoja ostatnia szansa, by uratować Beliatha i pokonać Asmodee.)
E: Oparłam się o zakrwawione drzwi i szybko je pchnęłam. [wyobraziłam sobie teraz jak taka osłabiona po pchnięciu drzwi, na których się opierała, widowiskowo ląduje na twarzy]
E: Światło księżyca padało na płytki w holu rezydencji.
E: Były splamione smugami krwi.
E: (... dobry boże...)
E: Powoli weszłam do holu. Podeszwy moich butów przytwierdziły się do podłogi. Meble były rozbite na kawałeczki, tapeta była pocięta i na płytkach leżał rozrzucony gruz. [jakby ktoś był ciekawy, to nie, na tle holu nic się nie zmieniło]
E: A na schodach byli... Ethan, Raphael i Aaron.
R: Eloise? Czy to ty?
E: Zobaczyłam, jak jednocześnie się odwracają w moją stronę. Zalała mnie fala niekontrolowanych emocji. Ledwo świadoma swoich akcji, pośpiesznie przeszłam przez hol i upadłam, by ich mocno przytulić.
Et: Hej, wyluzuj, dzieciaku. Bądź ostrożna z Raphem! Też się cieszymy, że cię widzimy... [sądząc po minie to ostatnie to chyba ironia]
A: Dokąd poszłaś?! Gdzie jest Beliath?
E: Cofnęłam się, spojrzałam na Raphaela i poczułam, jak zatrząsł mi się żołądek.
E: Siedząc na schodach, wydawał się w złej formie. Krew brudziła mu twarz i jego ubrania były w żałosnym stanie.
E: Materiał jego spodni był rozdarty i jego noga była ciasno owinięta bandażem. Już nasiąkł krwią.
- tu mamy wybór, w jaki sposób chcemy spiąć zad o Vladimira i Ivana -
E: Czy to poważne?! Dlaczego nie ma tu Vladimira i Ivana? A co z wami, czy jesteście...
Et: Rany, daj nam odpowiedzieć. Wierz lub nie, ale my też mamy pytania. Nawet nie wiedzieliśmy, dokąd poszłaś, nie wspominając o Beliacie!
Et: Vladimir pilnuje tego szalonego wampira i Ivan jest z nim. [eee... to chyba nie jest dobry pomysł zostawianie Neila z Włodkiem? xD czy w tej ścieżce Neil nie ma nad nim kontroli?] Nie ma mowy, żebyśmy znowu go zostawili samego.
E: Więc wszyscy żyli.
E: I najwyraźniej Asmodee nie kłamała...
A: Na litość boską, w jakim ty jesteś stanie! Co ci się stało?! Gdzie jest Beliath? Czy coś się stało z jego matką? Nie mów mi, że on... że on jest...
E: Cicho!
E: Warknęłam głośniej, niż zamierzałam. Przez strach byłam roztrzęsiona. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, nawet nie dość, bym się naprawdę martwiła ich stanem, szczególnie jeśli miałam wytłumaczyć, co zrobiliśmy z Beliathem... i spodziewałam się połajanki.
E: Leandra została pojmana przez Asmodee. Była poważnie ranna. Beliath i ja poszliśmy jej poszukać...
Et: Sami?! Jesteście totalnymi idiotami. To nie do wiary!
E: Mieliśmy szansę ją [Asmodee] dogonić i odzyskać Leandrę zanim by odeszła za daleko lub miała czas na przygotowanie zasadzki! Chciałam powstrzymać Beliatha, ale jeśli była jakaś szansa, choćby najmniejsza, na uratowanie jego siostry, to chciał ją wykorzystać!
Et: No i teraz widzimy, do czego to doprowadziło!
E: Zamierzasz przez całą noc się o to do mnie rzucać czy możemy się skupić na tym, że Asmodee pojmała Beliatha i że zamierza go załatwić?!
Et: Taa, a czy zauważyłaś, w jakim my jesteśmy stanie? To cud, że udało się nam powstrzymać tego szaleńca, nie tracąc nikogo z naszych!
A: Przestańcie krzyczeć na siebie nawzajem!
E: Autorytatywny głos Aarona nas uciszył, ale nie uspokoił mnie... Nadal się trzęsłam.
A: Dobra, uspokójcie się. To jest scenariusz, którego się obawialiśmy i Starszy nas wziął z zaskoczenia. Teraz, gdy ta walka się skończyła, musimy coś zrobić...
E: Dzięki, Aaron! Natychmiast musimy...
A: Poczekaj. Musimy coś zrobić, ale musimy o tym zdecydować razem. Raphael, Vladimir i Ivan ledwie uciekli. Raphael i Vladimir są wyłączeni z akcji. Jeśli Asmodee przyjdzie teraz...
E: Ona chce Beliatha do swojego rytuału. Nie dba o rezydencję. Już powierzyła temu wampirowi zniszczenie nas i myśli, że to się jej udało!
A: Słucham?!
E: To ona go na was napuściła! I on może coś wiedzieć! Jest nadal żywy, prawda?!
Et: Taaa, to nie jest tak, że tak po prostu zabijasz Starożytnego Wampira...
E: Jeśli może być z niego jakiś pożytek, to chcę z nim porozmawiać! Skorzystamy z okazji, by zdecydować o kontrataku! Nie mamy zbyt wiele czasu, jeśli chcemy uratować Belaitha! Gdzie on jest?!
A: W Salonie, ale...
E: Bez słuchania argumentów i uniesionych głosów, ruszyłam do drzwi do Salonu. Istniała mała szansa, że morderczy wampir będzie współpracował. Ale przy tak ograniczonych możliwościach, by uratować mężczyznę, którego kochałam, tak naprawdę nie miałam wyboru.
- przenosimy się do Salonu -
V: Eloise?
E: Wtargnęłam do pokoju i w jedną chwilę przeanalizowałam scenę przede mną.
E: Ivan, chwiejąc się na nogach, stał obok Vladimira, będącego w kiepskim stanie. Po raz pierwszy odkąd go znam, jego laska była używania nie tylko jako stylowy dodatek.
E: Wydawał się walczyć, by stać prosto, jego ubrania były ubrudzone krwią i oddychał płytko. Cała jego postawa zdradzała cierpienie.
E: Ręka Ivana została umieszczona w temblaku, i on sam opierał się na najbliższej mi ścianie, mając głęboką ranę na głowie, która ciągle krwawiła i plamiła jego blado-szarą twarz.
E: Wyglądali raczej jak dwóch martwych ludzi żyjących w pożyczonym czasie, niż dwóch strażników więziennych. A co do ich więźnia...
???: Och... jakie to smutne, że jedyny gość, którego chciałem zobaczyć na przyjęciu, nie pojawił się aż do teraz. Gdybyś była tutaj... to nie byłbym taki rozkojarzony.
E: Nie spodziewałem się tego.
E: Po tych wszystkich śmierciach, tych wszystkich młodych kobietach z rozdartymi gardłami, strachu, który nas prześladował przez te wszystkie tygodnie, wyobrażałam sobie raczej bestię niż mężczyznę. Wyobrażałam sobie szalonego, zwierzęcego wampira, coś w rodzaju ogra, którego byśmy wytropili i zabili.
E: To nie jest to, co teraz miałam przed oczami. Pomimo jego ran i poważnych obrażeń, które świadczyły o brutalności walki... Mężczyzna, przed którym stałam, solidnie związany i z węzłem na szyi, wydawał się... elegancki. Spokojny.
E: Gdyby nie intuicja, która mnie sparaliżowała i zapaliła wszystkie ostrzegawcze lampki, mogłabym się dać ukołysać jego spokojnemu, opanowanemu głosowi.
???: Ale teraz lepiej rozumiem, dlaczego nie chciałeś jej oddać, Vladimirze.
V: Nie oddałbym jej bez względu na wszystko, Neil.
E: Więc miał imię? Miałam problem z uwierzeniem, że mieli czas i chęć, by się sobie nawzajem przedstawić... i coś w tej krótkiej wymianie zdań mnie zdenerwowało... tak jakby Vladimir wiedział, że imię tego wampira brzmiało "Neil".
E: A co do Vladimira, to odwrócił się do mnie, oszalały z niepokoju.
V: Gdzie byłaś? Gdzie jest Beliath?!
E: Skoro wszyscy byli razem, mogłam wszystko wytłumaczyć bardziej szczegółowo, mówiąc tak szybko, jak to tylko możliwe. Beliath ciągle żył, ponieważ nie wątpiłam, że gdyby Asmodee go zabiła, to nasze połączenie by mnie o tym ostrzegło. Ale ile zostało czasu?
E: Będąc przede mną, morderca, który również żył, ani na chwilę nie oderwał ode mnie oczu...
E: ... No więc... Nie wiedziałam, czy skłamała... Tak się obawiałam powrotu i znalezienia... pustej rezydencji...
A: Było blisko. Z pewnością dobrze zgrali swoje ataki. Słońce ledwie zaszło, gdy ten szaleniec rzucił się na nas. Byliśmy odcięci i nieprzygotowani. Prawie dorwał Rapha... ale usłyszał, jak nadchodzi.
E: Wyszliśmy tuż przed tym, jak słońce całkowicie zaszło... Czy Asmodee aż do tego stopnia wyliczyła swój atak? Czy to był przypadek, że pokrzyżowaliśmy im plany?
E: Odwróciłam się do wampira. [w sensie Neila]
- tu mamy wybór, jak chcemy zapytać o Neila -
E: Ale jak udało mu się tu wejść tuż po zmierzchu? Jedyną drogą jest...
V: ... był już w rezydencji.
E: Co?!
Et: Wytłumaczy ci to, zobaczysz.
E: Patrzyłam się na nich, nagle oniemiała. Rozważałam różne teorie, ale z całą pewnością na pewno nie taką.
R: Jest za mało czasu, by ci opowiedzieć całą historię. Ale ten wampir... był przetrzymywany jako więzień w piwnicy tej rezydencji. Wygląda na to, że doświadczył sporo bolesnych przeżyć.
R: Jeśli los na to pozwoli, to porozmawiamy o tym jeszcze raz, jak już Beliath będzie uratowany... Ale najwidoczniej ten wampir był poważnie ranny i zepsuty... do tego stopnia, że...
Et: Że poszedł na układ z tą wiedźmą.
E: Zdumiona jeszcze raz się zwróciłam twarzą do tego wampira. Węzeł na jego gardle powstrzymywał go przed ruszaniem się, więc tylko na nas patrzył. Pomimo jego poważnych ran, wydawał się... dostojny.
N: Pomyśleć, że byłem tak blisko... Gdyby nie było waszego psa stróżującego...
E: Jeśli wiedział cokolwiek, jeśli miał chociaż najmniejszą wskazówkę...
E: Gdzie jest Asmodee? Jeśli potrafisz ją znaleźć, to może cię oszczędzimy.
E: To był całkowity blef, ale miałam nadzieję, że pozostali to podchwycą. Na szczęście nikt nic nie powiedział. Poza wampirem, który wybuchł śmiechem.
N: Zawiodę cię. Nic nie wiem. Domyślam się, że porwała twojego ukochanego? Zgodnie z tym, co mówiła, przybyła po swojego syna.
E: Nawiązałeś z nią sojusz, musisz coś wiedzieć!
N: Nie, to tak naprawdę nie był sojusz. To była... wzajemna przysługa.
V: Co masz na myśli?
N: Ta... kobieta, znalazła mnie, w tej piwnicy, gdy próbowałem odzyskać część sił. Nie byłem na dobrej pozycji. Po zaatakowaniu tych wszystkich ludzi, owszem, miałem się lepiej. Ale to nie wystarczało.
E: Naomi... goście na przyjęciu...
N: Ryzyko było spore. Mogliście mnie wtedy znaleźć w każdej chwili. Szczególnie po tym jak Vladimir zaczął łączyć kropki...
A: To znaczy?
V: Wyjaśnię to później. Nie mamy czasu, by teraz o tym rozmawiać. [jakie to wygodne xD]
E: Spojrzałam na nich z zainteresowaniem. Miałam wrażenie, że coś mnie ominęło.
A: I Asmodee nie próbowała cię zabić, mimo że według tego co mówisz, byłeś bezbronny? Gdyby sukkuby były litościwe, to wiedzielibyśmy o tym.
N: Broniłem się. W tej cholernej piwnicy słońce jest tak rzadko, że mogę się obudzić w razie zagrożenia. Domyśliła się, kim jestem. I... zaproponowała układ.
E: Dochodziliśmy do tego...
N: Zapytała mnie, co tu robię. Nie trudno było zrozumieć, że byłem albo więźniem, albo się ukrywałem. Więc powiedziałem jej. No bo co miałem do stracenia? Moje życie nie miało już wartości. Przetrwanie było moją jedyną motywacją.
E: Zadrżałam. W jego głosie była wrogość. Ale też coś jeszcze... coś mrocznego, stresującego. W przeciwieństwie do tego, co o nim myślałam, nie wydawał się szalony...
E: Owszem - niebezpieczny, okropny. Ale niemal jakby... z konieczności. Przez instynkt samozachowawczy.
R: A jednak byłeś dość głodny życia, by zamordować cztery młode kobiety!
R: Wampiry takie jak my już nie zabijają. To zbyt ryzykowne i głupie! Musimy żyć razem z ludźmi.
N: Byłem pełen szacunku wobec ludzi i zostałem oszukany, a potem torturowany przez lata. Gdy uświadomiłem sobie, że nawet po odzyskaniu sił, już nigdy nie stanę się na powrót tym, kim byłem wcześniej, to moja nienawiść i potrzeba zemsty wygrały.
- tu mamy wybór w jaki sposób chcemy się zdenerwować na Neila - [jesu, nawet taki obity jest przystojny af]
E: I zrobiłeś to poprzez zwrócenie się nie tylko przeciwko ludziom, ale też własnej rasie?! [tłumaczenie niepewne]
E: Mieszkańcy tej rezydencji nic ci nie zrobili.
N: Zadajesz niewłaściwie pytanie, panienko. Nie to, co oni zrobili, odegrało rolę w mojej decyzji. Zainteresowało mnie to, co zostało mi zaproponowane w zamian za ich życia.
N: Ta kobieta, Asmodee, wyznała mi, że zamierzała oczyścić to miejsce... zaczynając od ciebie, panienko. Ciebie, którą tak często widziałem, bez zorientowania się, kim jesteś... Ty, która zawsze byłaś otoczona przez wampiry i nieustannie mi się wymykałaś.
E: Słucham?
N: I wtedy ona zaoferowała mi twoją śmierć na srebrnej tacy. Miałem jej pomóc i w zamian obiecała ugasić moje pragnienie krwi i zemsty. W sumie dość satysfakcjonująca oferta.
E: Wiele razy konfrontowałam się z ludźmi, którzy mnie przerażali. Moje spotkania z wampirami, Beliath na początku, brutalność Ethana czy Ivana, moje rozmowy z Leandrą, bycie twarzą w twarz z Asmodee... Myślałam, że już pod każdym kątem obejrzałam oznaki ledwo skrywanej pogardy i nienawiści.
E: Ale ten mężczyzna... tak naprawdę to nie jego złość dawała mi głębokie poczucie niepokoju.
E: To była jego absolutna, chłodna obojętność. Dało się wyczuć całą jego siłę i moc, ale nic nie zostało w nim.
E: Był złamanym mieczem.
N: Nie obchodzi mnie teraz los żadnego wampira. Propozycja Asmodee była zgodna z moimi pragnieniami... i się zgodziłem.
E: Nagle zrobiło się zamieszanie. Wszyscy zaczęli mówić naraz.
Et: Ty draniu! Zamierzałeś zabić sześciu swoich, tylko po to by odebrać ludzkie życie?!
I: I na dotatek podpisać pakt z demonem? Ale skąd mogłeś wiedzieć, że dotrzyma słowa? Po prostu chciałeś krwi! [wyobraziłam sobie jak Neil tu teraz odpowiada: "nie schlebiaj tak sobie, nie jesteście aż tacy smaczni" xD]
A: Ten gość nie jest niczym więcej jak wściekłym zwierzęciem. Nawet między sobą nie zachowujemy się jak głodne zwierzęta. Jeśli niczego nie wie, możemy go zabić bez żalu.
- tu mamy wybór, który się sprowadza do zgodzenia się z nimi albo nie -
E: (To wszystko sprawia, że jestem bardzo zdezorientowana.)
E: Słuchałam krzyków i wrzasków, i kilka wymyślonych przeze mnie przekleństw pozostawało na koniuszku mojego języka, ale coś mnie powstrzymywało przed dołączeniem do tego.
E: Nie potrafiłam powiedzieć co, ale gdzieś z tyłu głowy coś mi sugerowało, że ta rozmowa... ukrywała coś innego.
E: Poczekajcie... czy jesteście pewni, że nie powinniśmy...
Et: Powinniśmy go załatwić. Potrzebowaliśmy powodu, a ten nam go podał na srebrnej tacy. Właściwie to nie wiem, czego więcej byś chciała.
E: Już się pojawiły propozycje zabicia wampira. Proponowano wypicie jego krwi, by mieć dość siły do uratowania Beliatha, wykorzystanie go jako przynęty oraz poświęcenie go przed Asmodee.
E: Albo po prostu teraz go zabić [tłumaczenie niepewne] i wyruszyć na pościg za sukkubem tak szybko jak to możliwe... Każdy z nich [pomysłów] był bardziej pomysłowy niż następny.
E: Wtedy właśnie rozbrzmiał głos, głośniejszy od pozostałych, czysty i ostry.
R: Nie możemy tego zrobić.
E: Wszyscy się odwróciliśmy, zaskoczeni zjadliwością i rozstrzygającym tonem jego głosu tak samo jak treścią jego stwierdzenia. Rozmowa ustała. Odzyskałam opanowanie. Obraz pojmanego Beliatha torturował mnie bezlitośnie, zagłuszając moje myśli.
R: Wszyscy chcemy zemsty, ale zapominamy o jednej ważnej rzeczy.
V: Czy mógłbyś wyrażać się jaśniej?
R: Zapominacie, że to nie jest nasz jedyny przeciwnik. Pozwolił sobie nas zaatakować z powodu jego sojuszu z Asmodee... Asmodee, która ciągle gdzieś tam jest.
V: No i? [Neil już udowodnił, że Włodek ma problemy z łączeniem kropek, także się nie dziwię, że to akurat on dopytuje xD]
R: No i? Jeśli moglibyśmy się skupić na losie Beliatha i na niebezpieczeństwie, które reprezentuje Asmodee... nie dając się ponieść pragnieniu krwi i nienawiści... to sprawy mogą się obrócić na naszą korzyść.
A: Czy sugerujesz... żebyśmy połączyli siły?
E: Na twarzach moich przyjaciół zobaczyłam nic tylko tylko sceptycyzm, ale twierdzenie Raphaela zasiało pewne wątpliwości. Co do Neila, to on nadal milczał.
E: A co do mnie... Miałam poważne wątpliwości. Neil był torturowany i choć niektóre jego motywacje mi umykały, to było jasne, że zamierzał się zemścić. Nie wspominając już o tym, że wydawał mieć coś zwłaszcza do mnie... [no niesamowite, jak do tego doszłaś?]
E: Raphael, konkrety. Nie mamy już więcej czasu...
R: Ten wampir jest Starszym. Jego zachowanie jest bardzo podobne do sukkubów. Jeśli napije się krwi innego wampira, może przejąć część siły jego siły.
E: Nie będzie potrzebował w którymś momencie ludzkiej krwi? Tak jak inne wampiry?
R: W przypadku Neila... to go nie dotyczy. Przeciwnie, stanie się potężniejszy. I spójrz.
E: Gdy wszyscy spojrzeli zmartwieni, Raphael ociągnął na bok kołnierzyk jego ubrania. Byłam dobrze zaznajomiona z raną, którą okazał. Tak często miałam taką samą... Ale ta była przerażająco głęboka. Gdyby była trochę głębsza, ugryzienie rozerwałoby Raphaelowi garło.
R: Ten mężczyzna jest niesamowicie potężny. Jeśli go zabijemy, cała jego siła będzie zmarnowana na zawsze. [jakby ktoś był ciekawy, to nie, nie odsłonięto na portrecie Raphaela szyi :<]
A: To znaczy, że liczysz, by go przekierować przeciwko Asmodee? Przecież nawiązał z nią sojusz!
R: Prawdopodobnie by odzyskać siły poprzez zabicie nas. Jeśli twoim celem, Neil, jest wydostanie się z tego żywym na stałe, to tyle ile wypiłeś nie wystarczy. Jednakże wypicie krwi sukkuba...
E: Nikt już nic więcej nie powiedział. Raphael się nie mylił. Najprawdopodobniej poruszył nawet najważniejszy problem. Czy mogliśmy sobie pozwolić na zmarnowanie tej szansy?
E: Teraz wyczekiwaliśmy odpowiedzi Neila. Nie wypowiedział ani jednego słowa w trakcie w całej przemowy Raphaela, mimo że mógł tym uratować mu życie.
E: Ale gdy cisza już była nie do zniesienia, coś dramatycznie się zmieniło i wreszcie spojrzał na nas.
N: Podsumowując, sugerujecie, żebym uratował wasze życia w zamian za moje?
E: Ton jego głosu był najbardziej lodowaty, jaki kiedykolwiek w życiu słyszałam.
R: Śmierć jest szczególnie permanentna. Życie oferuje o wiele więcej możliwości, nawet jeśli cena, jaką musisz za to zapłacić, cię obrzydza.
N: Mogę również się zgodzić, a potem i tak zmasakrować waszą grupę.
R: Mógłbyś, ale wtedy będziesz ścigany do końca życia przez całą swoją rasę. Już nie zabijamy się między sobą. I spokojnie, wiesci rozchodzą się szybko. [wybacz Rafciu, ale chyba nawet ja bym się nie wystraszyła XD]
E: Twarz Neila stała się obojętna. Groźba wydawała się dostatecznie poważna, by go zgasić.
R: Możesz zginąć tej nocy albo spędzić resztę życia uciekając, albo ponownie cieszyć się wolnością i po wszystkim o nas zapomnieć. Nasz wyrok jest gotowy. Wybór jest twój. Czy już dostatecznie nie zruinowałeś sobie życia?
E: Neil drgnął. Raphael chyba trafił w czuły punkt. Po tym spojrzał na mnie. [Neil, nie Raphael XD]
N: I dlaczego, panienko, miałbym uratować ukochanego tej, której życie chciałem odebrać?
E: To było takie pogardliwe i nie do zniesienia, że moja złość otwarcie wybuchła i mój głos wypełnił pokój wściekłą tyradą. Już nie mogłam się dalej powstrzymywać.
E: Więc wszystkie wampiry są zepsute przez ich kretyńską dumę?!
R: Eloise...
E: Raphael wyraził się jasno. W pewnym momencie mamy wybór. Nie mamy też powodu by ci ufać. Możesz mnie zabić, tak jak powiedziałeś, ale wiesz, co się wtedy stanie.
E: Obserwował mnie teraz. Kontynuowałam, nie łapiąc tchu, tak samo rozwścieczona jak zdeterminowana.
E: Kiedy jesteś zdesperowany, musisz przyjąć wszystko to, co nadchodzi. Więc pytanie jest proste. Czy jesteś tak przemądrzały, zgorzkniały i żałosny, że nie zgodzisz się dojrzeć, że nasze cele się zbiegają, ale również pozwolą nam dostać to, czego chcemy? Zabijemy Asmodee, ty przejmiesz jej moc i stąd odejdziesz, a Beliath zostanie uratowany. Koniec historii. [ew. "Kurtyna"]
E: Zamknęłam się bez tchu. Gdy skończyłam, wyczułam, że atmosfera wokół mnie się zmieniła. Czy na lepsze, czy na gorsze... Nie wiedziałam.
A: To byłby ryzykowny... sojusz...
V: Gdyby poszła z nim sama, to może. Ale jeśli ktoś z nas się zgodzi...
A: Mam nadzieję, że nie rozważasz tego na poważnie? [eee... propozycja już została złożona, więc chyba trochę za późno na tę dyskusję? XD] To morderca i kryminalista! Nie można mu ufać!
N: Na pewno jesteś byłym żołnierzem, Aaronie. Dla ciebie wszystko jest zawsze czarne albo białe, czyż nie?
E: Wstrzymując oddech odwróciłam się, by spojrzeć na Neila. [ach, gdyby tak inne rzeczy w tej grze też były tak drobiazgowo uwzględniane w opisach, jak każde spojrzenie Eloise w stronę Neila w tej scenie...]
E: Potrzebowałam w to uwierzyć. Z pomocą Starszego... uratowanie Beliatha nagle wydawało się bardziej prawdopodobne.
E: Neil... Nie twierdzę, że cię rozumiem albo że wiem, co ukrywasz. Ale jest mało czasu i niedługo nie będę już w stanie nic zrobić. Ale czy nie mogłoby się wydarzyć coś pozytywnego, w tym całym horrorze?
N: Więc czego byś ode mnie chciała, panienko?
E: Zalała mnie fala nadziei. Myślałam z prędkością światła.
E: Możesz odwrócić uwagę Asmodee. Jeśli przybędziesz sam i my się schowamy, to nie będzie ostrożna. Pomyśli, że zrobiłeś swoją część i że wszyscy pozostali są martwi. Będziesz na najlepszej pozycji, by zadać pierwszy cios...
E: I wtedy my dołączymy do walki.
E: Wydawał się zaskoczony.
E: Co? Zamierzasz znowu mi powiedzieć, że to głupie?
N: Nie, po prostu się zastanawiam, co tobą kieruje, żeby tak bardzo mi zaufać.
E: Potrząsnęłam głową. Aż za dobrze znałam realia tego wszystkiego.
E: Jeśli jej nie zabijemy, to ona nigdy nie przestanie na nas polować. Tu nie chodzi tylko o przetrwanie. Musimy ją wyeliminować i to tej nocy albo nigdy nie zaznamy spokoju. I naszą jedyną szansą jest zrobienie tego razem.
E: W pokoju ponownie zapadła cisza i zrozumiałam, że tym razem wszyscy byli zajęci zastanawianiem się. Nie tylko moi towarzysze, ale również Neil.
E: Kontemplowałam ich wszystkich. Miałam gulę w gardle. Byliśmy w złym stanie. Nasze szanse były niewielkie. Chociaż było nas kilkoro, to kładliśmy na szali nie tylko naszą przyszłość... ale, przede wszystkim, nasze życia.
E: One mogły się dzisiaj zakończyć, odebrane przez Asmodee. Chyba że...
N: Dobrze.
E: Nagle uniosłam wzrok.
N: Gdybym miał inną możliwość... ale nie mam, czyż nie?
E: Zgodził się... Zgodził się!
N: Niech tak będzie. Uwolnijcie mnie od tego cholernego krzesła i węzła... i pomogę wam pokonać Asmodee. Jeśli mam umrzeć tej nocy, to wolę przy tym stać prosto, niż być na kolanach. I jeśli na przekór wszystkiemu przejdziemy przez to, mam nadzieję, że już nigdy więcej was nie zobaczę.
A: Dokładnie na to samo mamy nadzieję. I pamiętaj, jeśli nasi przyjaciele nie wyjdą z tego cało, a ty tak... to będziemy wiecznie na ciebie polować i zmobilizujemy cały nasz gatunek przeciwko tobie.
N: Wiem, jak wyglądają wasze polowania. Już brałem w nich udział, i nie zamierzam ryzykować stania się zwierzyną łowną. Więc mnie uwolnij zamiast grożenia mi.
E: Po raz pierwszy odkąd zaczęła się ta okropna noc, znowu miałam nadzieję. Zaczęłam myśleć, że pokonanie Asmodee było możliwe.
E: Słuchałam rozmów między moimi niewątpliwie zdenerwowanymi towarzyszami, i ponownie zalały mnie wątpliwości. Musieli się zgodzić i...
Et: Rany, nie zawsze może być łatwo, co? Dobra, jeśli się zgodzimy na sojusz z tym szaleńcem, to idę z wami.
E: Deklaracja Ethana sprawiła, że wszyscy zamarliśmy. To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałam.
E: Słucham?
Et: Wszyscy się zgadzamy, że nie pozwolimy ci pójść samej z tym szaleńcem. Osobiście nie ufam psu, który już ugryzł.
A: Ethan, twój gest jest szlachetny, ale musimy razem zdecydować, kto...
Et: Co, kto będzie w stanie pokonać Asmodee? Raphael i Ivan są zbyt poważnie ranni, by zrobić cokolwiek. Vladimir nie może opuścić rezydencji.
A: Więc ja muszę...
Et: Zostań tutaj i broń rezydencji na wypadek, gdyby mimo naszych wysiłków, Asmodee przyszła, by dokończyć robotę. Albo na wypadek, gdyby ten szaleniec tutaj postanowił być sprytny.
Et: Możesz odegrać tę rolę lepiej ode mnie i przynajmniej będzie nas trójka, by ją pokonać.
E: Wyczułam, że Aaron zamierzał nalegać, ale pomimo moich zastrzeżeń, przerwałam mu. Nie było dość czasu.
E: Aaronie, nie możemy sobie pozwolić na rozmawianie o tym dłużej. Musimy się pospieszyć i jeśli Ethan jest chętny...
A: Ale Ethan, czy jesteś pewny, że jesteś w stanie...
Et: Nie jesteś jedynym, który doświadczył wojny, Aaronie. Jest nawet szansa, że ta jedna, przez którą przeszedłem, była nawet paskudniejsza od twoich. Wiem, jak walczyć. Może nawet miałbym niespodziankę dla tej wiedźmy.
E: Nie miałam pojęcia, do czego się odnosił, ale rozpoznałam ten błysk w jego oku. Nie widziałam go od dawna. I zobaczenie go ponownie sprawiło, że wzdłuż kręgosłupa przebiegł mnie dreszcz.
A: Dobrze. Z pewnością nie mamy zbyt wiele czasu. Rany... nie tak sobie wyobrażałem tę walkę...
Et: Nie zawsze możesz robić to, co chcesz. Słuchajcie, oszczędźcie nam pożegnań, łzawych sugestii i wycia, dobra? To przynosi pecha, a my mamy sukkuba do załatwienia.
E: Ta odrobina humoru nieco nas pocieszyła, dość, by się otrząsnąć i się zorganizować. Nadeszła fala obaw, gdy usuwaliśmy węzeł z szyi Neila i wstał... ale on tylko potarł gardło i się przeciągnął.
E: Był naprawdę wysoki. Jego rany sprawiły, że wyglądał, jak zagoniona w kozi róg bestia, gotowa na walkę aż do śmierci.
E: Miałam nadzieję, że mieliśmy rację... On był naszą jedyną nadzieją. [pomóż mi, Neil-Wan Kenobi, jesteś moją jedyną nadzieją XD]
N: No więc, młodzi i nowi sojusznicy, na co czekamy? Chodźmy sprawdzić, kto tak naprawdę jest najbardziej okrutną z istot panujących w nocy.
- idziemy do Lasu -
E: Nasza mała grupa pogrążyła się w ponurym milczeniu, którego najwyraźniej nikt z nas nie miał ochoty przerywać.
E: Noc była ciemniejsza niż podczas mojej pierwszej wyprawy. Księżyc był ukryty, powietrze było ciężkie, wydawało się duszne i gorące. Ta burzowa pogoda wywołała u mnie dyskomfort. Miałam problem z oddychaniem.
N: Jesteś zaniepokojona?
E: Spojrzałam na niego zaskoczona. Kątem oka zobaczyłam, że idący na przedzie Ethan, na krótko się odwrócił.
- tu mamy wybór jak bardzo chcemy być opryskliwe -
E: Oczywiście, że jestem zaniepokojona. Byłabym idiotką, gdybym nie była.
E: Wszyscy widzieliśmy, jaka potężna jest Asmodee. I nawet jeśli dotrzemy tam na czas, jeśli Beliath jest... Jeśli nie będzie mógł...
N: Zostać uratowany? To nawet najprawdopodobniejszy scenariusz, jeśli jesteś ze sobą szczera.
E: Zacisnęłam zęby. Obecność Neila, mimo że konieczna, też mnie niepokoiła. Ale nie do poziomu, który by sprawił, że siedziałabym cicho.
E: Czy wyobrażanie sobie śmierci osoby, którą kocham, sprawia ci taką wielką frajdę?
N: Całkiem wielką, tak. I jeśli mogę... nawet jeśli częściowo gonimy za tym samym celem... to twoja pierwsza próba uratowania młodszego sukkuba była głupia.
E: Z zaciśniętymi zębami posłałam mu mordercze spojrzenie. Już musiałam znosić konsekwencje tej decyzji i nie potrzebowałam dodatkowego przygadywania.
E: Ale gdy zauważyłam spojrzenie Ethana, który wydawał się podzielać tę opinię... Nie mogłam dłużej wytrzymać i mój lodowaty głos rozbrzmiał w lesie.
E: Och, racja, gdybyśmy byli nieomylnymi, idealnie trzeźwo myślącymi i bez uczuć, nie zrobilibyśmy niczego. Jeśli tylko oceniasz prawdopodobne ryzyko w stosunku do zysków, to z pewnością, było o wiele więcej zagrożeń niż szans na powodzenie.
N: Z pewnością... tak zwykle się dzieje, gdy lekkomyślnie się w coś rzucasz.
E: Poczekaj, tak dla jasności, to o czym rozmawiamy? Ach, racja. O ratowaniu życia. Ratowaniu siostry Beliatha. Jego prawdziwej matki, która pomimo wszystkich innych obudziła w nim prawdziwe znaczenie miłości. Asmodee rzeczywiście przyniosła na świat Beliatha, ale to Leandra tchnęła w niego życie.
N: Ale jeśli jest już martwa, to poświęciliście życie, które ona próbowała ochronić.
E: Złość zżerała mój żołądek jak kwas. Opanowanie Neila tylko to pogarszało.
E: Tak. Ale wiesz co? Gdybym miała szansę zrobić to znowu, to skorzystałabym z niej. Ponieważ musieliśmy to zrobić. Ponieważ gdybyśmy wybrali pozostanie w bezpiecznym miejscu, to byłoby przyznaniem się, że Asmodee miała nad nami władzę. Że byliśmy zbyt przerażeni, by się z nią zmierzyć, że ten strach był większy niż przywiązanie Beliatha do Leandry.
Et: Lepiej być tchórzem przez minutę, niż być martwym. To zawsze się mówiło żołnierzom.
E: Spojrzałam na Ethana. Byłam gotowa rzucić mu się do gardła, ale ton jakiego użył, odrzucił mnie.
N: Mam problem z wyobrażeniem sobie ciebie jako żołnierza. W przeciwieństwie do Aarona, brakuje ci tej charakterystycznej dla nich upartej zawziętości i krótkowzroczności.
Et: Na wojnie są nie tylko żołnierze. Nawet jeśli każdy z nas jest tak bezużyteczny jak następny. [tłumaczenie niepewne]
N: Jak na kogoś przemienionego tak młodo, wydajesz się naprawdę zgorzkniały.
Et: A czy ja się ciebie czepiam co do czasu, gdy zostałeś przemieniony? Jedyną zaletą poznania tego gówna jest to, że może uda się teraz pozbyć sukkuba.
N: Z tym, co zabrałeś zanim wyruszaliśmy. Czy o to chodzi, Kersantti? [Kersantti to fiński odpowiednik wojskowego stopnia sierżanta]
E: Drgnęłam. Zanim opuściliśmy rezydencję, Ethan odszedł gdzieś na chwilę, by "coś zabrać".
E: I cokolwiek oznaczało to ostatnie słowo, pogorszyło nagle nastrój Ethana.
Et: Dlaczego cię to, u diabła, obchodzi, wścibski psie? [to określeniena końcu to moja luźna interpretacja xD] Niedługo się przekonamy, jak się jej spodoba dostanie kilku kulek prosto w ciało [to z kolei moja luźna intepretacja tego, co mówił Ethan, bo oryginał po polsku beznadziejnie brzmiał... teraz w sumie nadal beznadziejnie brzmi, ale mniej XD]
E: Kulek?! Ethan, zabrałeś ze sobą broń?
E: W odpowiedzi odsunął swój płaszcz. Kolba broni wystawała mu zza paska.
N: Niezłe Lahti. Czy to L-35? Nadal działa?
Et: Jesteś trochę zbyt mądry. Powodujesz u mnie dreszcze. I tak, działa całkiem dobrze.
E: Nigdy nie widziałam broni i sprawiała ona, że czułam się niekomfortowo. Nie spodziewałabym się tak bardzo zdeterminowanego Ethana.
E: Czy dostałeś go w trakcie wojny?
Et: Ta. Pomógł mi też przetrwać po mojej transformacji. Ale nie mam ochoty o tym rozmawiać. Złe wspomnienia.
E: Beliath musi sporo dla ciebie znaczyć, widząc jak się wyposażyłeś, mimo wszystko...
E: To pytanie mnie martwiło odkąd opuściliśmy rezydencję. Nigdy nie uważałam Ethana za gotowego na poświęcenie altruistę. Myślałam, że był samolubny, raczej okrutny i zapatrzony w siebie.
E: A jednak...
Et: Słuchaj, nie lubię gadać o wszystkim co mnie łączy z Beliathem. Ale to jest głębsze, niż noce spędzane na upijaniu się i podrywaniu lasek.
E: Tak, tyle się domyśliłam, szczególnie po siedemnastu latach tutaj... [w domyśle: spędzonych przez Ethana]
Et: Poznałem Beliatha jeszcze przed tym. Zgarnął mnie jak się zgarnia psa z pobocza. Mimo że poznanie Vladimira dało mi możliwość przybycia tutaj lata później, to bez Beliatha w ogóle bym się tu nie pojawił.
- tu mamy wybór, czy drążyć bardziej temat, czy nie xD -
E: Wiem, że nie jesteśmy szczególnie blisko, Ethan, ale...
E: To może być nasza ostatnia szansa, by czegoś się o sobie nawzajem dowiedzieć.
Et: Słuchaj, jesteś miła i nie aż tak upierdliwa jak myślałem, ale nie zamierzam się teraz zakumplowywać i płakać ci w ramię o mojej tragicznej przeszłości.
E: To nie...
Et: I poza tym, nie jestem zainteresowany twoją przeszłością. [i w sumie racja, bo nie ma czym]
Et: W każdym razie możesz mi postawić kolejkę, gdy wrócimy. To będzie dobry początek.
E: Może i Ethan zawsze był prawdziwym dupkiem, ale jego pewność siebie i opanowanie sprawiło, że poczułam się lepiej. Wspominienie o tym, co będzie "potem" pomogło mi się skupić. Musiałam samą siebie też o tym przekonać...
E: Przekonać samą siebie, że wszyscy wrócimy. [Neil też?]
N: Szkoda, że nie ma sposobu, by zobaczyć, co się wydarzy... Ale przez was zrobiłem się zaciekawiony.
E: Cóż za zaszczyt, usłyszeć to od wielkiego psychopaty. [mogłabyś wykazać choć odrobinę instynktu samozachowawczego i nie obrażać swojego najsilniejszego sojusznika? xD]
N: To trochę zabawne usłyszeć coś takiego od pani wampira z demonicznymi korzeniami.
E: Nie jestem "panią" Beliatha.
N: Jesteś Kielichem, niewolnikiem. Wygląda mi na to, że twoja wolna wola jest dość ograniczona.
E: Beliath nigdy mnie nie traktował jak niewolnicę. Był wstrętny i dupkowaty. Chciał mnie oczarować i traktować jak źródło pokarmu. Ale życie jest pełne niespodzianek.
N: Więc go kochasz?
E: Westchnęłam z irytacją.
E: Oczywiście, że go kocham. Nie jesteśmy po prostu wampirem i Kielichem. Jesteśmy razem. Żyjemy razem. Więź... stała się znacznie silniejsza niż myśleliśmy, że to możliwe.
N: Tak silna, że jesteś gotowa dać się zmasakrować przez Asmodee, gdy już z nim skończy. Jeśli nadal nie masz żadnych wątpliwości, to sadyzm sukkubów jest tak subtelny jak perfekcyjny. Twoja agonia nie będzie łagodna.
E: Mam nadzieję, że jej taka nie będzie [agonia]. Chce nas wyeliminować przez swoje pragnienie potęgi. Ja chcę sprowadzić Beliatha z powrotem... bo...
E: Zaniemówiłam ze wzruszenia. Nigdy ani nie próbowałam, ani nie chciałam wyrazić słowami tego, co nas łączyło. To było żywe. Potężne. Absolutne. Byłam nim. On był mną.
E: Nie wiedziałam, jak mogłabym sprawić, by ktokolwiek to zrozumiał.
Et: "Ani ty beze mnie, ani ja bez ciebie".
E: Odwróciłam się zaskoczona.
E: Słucham?
Et: To wers z czegoś, co Raphael mi wyrecytował. Miłość coś tam coś tam... Nie pamiętam reszty. Ale to jest jakby o tobie i Beliacie, nie?
E: Powtórzyłam jego słowa w głowie. I w końcu powoli przytaknęłam ruchem głowy.
N: To wzruszające, ale tak długo jak będziesz człowiekiem, będziesz inna. Cóż, w każdym razie... może pokonasz tę przeszkodę, hę? Może nawet już jesteś gotowa wypić jego krew?
E: Z nieufnością zmarszczyłam brwi.
E: Co ci do tego?
N: Może moja propozycja nie wyda ci się taka dziwna, jeśli o to chodzi. W naszym wspólnymi interesie byłoby całkiem użyteczne, gdybyś była... "ulepszona", że tak powiem.
E: Mam nadzieję, że nie mówisz o przemienieniu mnie. Bo możesz...
N: Nie, to by nie miało żadnego pożytku poza wyłączeniem się z gry. Na dodatek nie przemieniamy Kielichów innych wampirów. To jest jego moc i przywilej.
E: Więc o co chodzi?
N: Możesz wypić moją krew.
E: Ethan i ja zatrzymaliśmy się zaskoczeni.
Et: Dlaczego ona, a nie ja, ty stęchły staruszku?
N: Bo jest słabsza od nas, ty młody głupcze. [uwielbiam jak Neil dostosowuje swoje pociski do wypowiedzi poprzednika xD]
E: (Odwrócił się do mnie.)
N: Twoje moce będą pomnożone, zmysły wzmocnione i rany będą goić się szybciej. Byłabyś jeszcze bardziej niebezpieczną bronią.
Et: Dlaczego teraz to proponujesz? A co jeśli to ją otruje? Nie ma pewności, że może pić krew innego wampira jak Beliath. Więź działa w obie strony.
N: A czy to nie byłoby warte spróbowania?
E: Ja... nie wiedziałam...
E: Ta propozycja wypełniła mnie wątpliwościami. Może to, co proponował Neil, byłoby istotną bronią, dość istotną by zadać Asmodee śmiertelny cios. Ale jeśli się myliliśmy? Jeśli zruinowałabym moje szanse na bycie przydatną?
E: Neil nagle się zatrzymał, rozglądając się. Niemal w tej samej chwili ja również się zatrzymałam i szybko zrobił to też Ethan. Wymieniliśmy spojrzenia.
N: Nie jesteśmy już zbyt daleko. Zdecyduj się szybko, panienko. Wkrótce skończy się nam czas... Ethan, odsuń się. Przejmuję prowadzenie.
E: Ethan bez wahania się odsunął, pozwalając Neilowi przejąć prowadzenie, tak jak to zaplanowano. I brnęliśmy dalej w serce Lasu, tak blisko ostatecznego rozstrzygnięcia.
E: I nadal miałam ostatnią decyzję do podjęcia. Tą która mogła mieć wpływ na rozstrzygnięcie...
- przenosimy się na bagna -
E: Im dalej szliśmy, tym mocniej zaciskał mi się żołądek, jakby w milczącym ostrzeżeniu.
E: Zaczęłam zauważać, że Las już nie był taki sam. Odwróciłam wzrok od wysokiej sylwetki Neila, by sprawdzić otoczenie. W poruszającej się ciemności zmieniały się formy. Światło niepostrzeżenie przybrało... czerwonawy odcień.
E: Podeszłam do drzewa z dziwnie wykrzywionym pniem i wyciągnęłam rękę, by dotknąć kory. Pośpiesznie ją zabrałam [rękę, nie korę].
E: Wielkie czerwone ciernie, które były tak ciemne, że wydawały się czarne, owijały się wokół drzewa. Biła od nich niejasna, niezdrowa poświata, jak gdyby były pokryte krwią.
E: Zobaczyłam koło siebie wyciągniętą dłoń, dotykającą pnia, po czym szybko się cofającą. Ethan. [no musiał sam dotknąć, po prostu musiał XD]
Et: To... wygląda jakby pod spodem biło serce...
N: Asmodee. Musiała zacząć swój rytuał.
E: Miałam wrażenie, że zanurzałam się w otchłani.
N: Im bliżej będziemy podchodzić, tym bardziej nasze otoczenie będzie zruinowane. Asmodee jest anomalią, potworem. Nasza rzeczywistość odczuwa efekty tego... i to będzie odbijała jej [w sensie rzeczywistość].
Et: Czy to niebezpieczne?
N: Może. Te ciernie nie są niegroźne. One zabijają te drzewa. Kto wie, co jeszcze Asmodee wygeneruje.
E: To nieważne. Gdy zostanie zniszczona, jej potworności odejdą razem z nią.
E: Mam nadzieję.
N: Może. Jest już blisko. Eloise, to jest twoja ostatnia szansa. Zastanowiłaś się nad moją propozycją?
E: Wypicie krwi Starszego... Uzyskać jego moce... albo stać się jeszcze słabszą i zaryzykować śmierć od niej?
E: A co jeśli uratuję Beliatha bez uratowania samej siebie, i pociągnę go za sobą gdy umrę? [to byłby cudowny bad end <3 xD] Co jeśli to miała być okropna zemsta Neila, żeby uczynić mnie winną śmierci Beliatha już po tym, jak zostanie uratowany? [ale to byłoby złoto, omg]
E: Pytanie przede wszystkim brzmi... czy zgadzałam się, by zaufać Neilowi?
E: Niezwykle mnie kusiło, by odmówić. Obawiałam się, że mogłam być w błędzie, że mogłam skazać Beliatha. Więc się poddałam.
E: Gdzieś w głębi mnie, moja intuicja podpowiadała, że Neil nie próbował zastawić na mnie pułapki, czy mnie okłamać. Nie robił tego dla mnie. On również chciał pokonać Asmodee. I potrzebował mnie.
E: Może zażądałby również okazania wdzięczności, długu... nie miałam pojęcia.
E: Ale znałam działanie, jakie miała na mnie krew Beliatha. Jak moje moce się rozwinęły po tym i jak istotne one teraz były, by nas wyciągnąć z tego bałaganu. [z ciekawości zajrzałam do tego momentu w 8 rozdziale, gdy Eloise wypiła krew Beliatha i nie zauważyłam, by to jakoś szczególnie rozwinęło jej moce - w tamtej scenie tylko naszła ją chwilowa, ogromna chcica xD ale mi supermoc! i taka przydatna w tej sytuacji XD][dla porządku przejrzałam pobieżnie 9 odcinek i tam też nie znalazłam nic interesującego na ten temat XD]
E: Wypicie krwi Starszego było wyjątkową okazją. Gdybym ją odrzuciła... prawdopodobnie gorzko bym tego pożałowała. Potrzebowałam podjąć ryzyko. Biorąc pod uwagę bałagan, w jakim się znaleźliśmy, nie było czasu by się bać.
E: Dobrze. Daj mi i miejmy to już za sobą. Nie traćmy więcej czasu.
E: Usłyszałam besztanie Ethana z dezaprobatą [w sensie zbeształ Neila, chyba, nie jestem pewna]. Ale to nie miało dla mnie znaczenia. Neil nie skomentował tego. Po odsłonięciu kłów, co sprawiło, że podskoczyłam, pociągnął rękaw i ugryzł się w rękę.
E: Podeszłam bliżej, nagle niezdarna. Ten intymny gest dotychczas dzieliłam tylko z Beliathem.
N: Chodź, wiesz jak to się robi. Więc się pospiesz.
E: Wzięłam głęboki wdech i złapałam jego rękę, czując się niespokojnie przez samo dotknęcie jej. Jego skóra była zaskakująco ciepła. Może ciepła od krwi wampira, którą wypił... [nie przypominaj mi, że dziabnął Rafcia i tak już mam serduszko złamane :<]
E: Pochyliłam się i wreszcie przyłożyłam usta do rany, połykając jego krew. Ból sprawił, że przez chwilę zakłuło mnie w sercu. Ale to zniknęło i wypiłam kilka więcej łyków zanim się cofnęłam. Czułam się nieco oszołomiona.
N: ... Twój wybór może nas dzisiaj uratować. Daj mojej krwi czas i nie rób niczego głupiego, dopóki nie zacznie w pełni działać.
N: Teraz tylko za mną idźcie, chronieni. Zwracajcie uwagę na to, co widzicie w lesie. Nie rozdzielajcie się. I poczekajcie z atakiem, aż wykonam pierwszy cios. Zrozumiano?
E: Zrozumiano.
Et: Gość jest stary i apodyktyczny... [tłumaczenie niepewne, jesus, jak ja nie cierpię tłumaczyć tej ścieżki]
N: Nie zgrywaj snajpera, Ethan. Jeśli masz użyć swojej broni, to zrób to z bliskiej odległości. Cokolwiek się wydarzy, musimy połączyć nasze wysiłki, inaczej wszyscy zginiemy. Nie daj się jej rozproszyć jej kłamstwami. Zrozumiałeś?
E: Przytaknęłam w tym samym czasie co Ethan. W odpowiedzi Neil potrząsnął głową.
N: Naprzód, marsz.
E: Poszłam z Ethanem, trzymając ciaśniej wokół ramion pelerynę, którą pożyczył mi Ivan, i naciągając kaptur na głowę. Szłam wraz z nim w ciszy, trzymając pewien dystans od Neila.
E: W mgnieniu oka Las zaczął zmieniać wygląd. Wokół nas drzewa nagle uschły, jakby zgniły. Stwardniały, pociemniały i były splamione czerwonawymi żyłami. Ciernie rosły w siłę i dusiły roślinność. Nie mogliśmy już zobaczyć nieba.
E: Jedynym źródłem światła była teraz zepsuta roślinność. Ciemne, krwistoczerwone światło.
E: I wtedy nagle Neil przeszedł przez szczelinę. Ethan złapał mnie za ramię i położył palec na swoich ustach. Kiwnęłam głową. Ostrożnie odsunęliśmy się nieco, by ominąć drogę, żebyśmy mogli obserwować.
E: Po kilku chwilach byliśmy w stanie zająć pozycję i nieco zsunęłam swój kaptur.
E: Bez dłoni Ethana, która zasłoniła mi ciasno usta, krzyknęłabym.
E: Przez drzewa, które nas ukrywały, mogłam zobaczyć wielką polanę. Wokół nas żadne drzewa nie przetrwały. Wszystkie były czarne, jakby pozbawione swojej esencji. Wrażenie całkowitego spaczenia, koszmarnego i niebezpiecznego pochłonęło to miejsce.
E: Pośrodku tej martwej przestrzeni znajdował się kształt, którego na początku nie poznałam. Coś w rodzaju dziwnego, gładkiego, świecącego kamienia, wzorcowy w kształcie, a jednak wypaczony u góry.
E: Zrozumiałam co to, gdy Asmodee pojawiła się obok niego.
E: To był ołtarz.
E: Na którym był przywiązany Beliath. [zastanawiam się, jak ona oglądała ten ołtarz bez zauważenia od razu tego Beliatha na górze xD]
Et: *szeptem* Słyszałaś Neila.
Et: Nie. Rób. Niczego. Głupiego.
E: Moje paznokcie wbiły się w skórę Ethana. Neil szedł naprzód i Asmodee natychmiast odwróciła się do niego. Wielki uśmiech rozciągnął się na jej twarzy.
As: Cóż... wyglądasz, jakbyś miał kłopoty.
N: Mimo że jestem Starszym, to miałem przeciwko sobie piątkę wampirów, kochana. Ale jak widzisz, opłaciło się to.
As: Z przyjemnością ci pomogłam. Ale te rany wyglądają dość paskudnie.
N: Zagoją się. Ale nie mogę powiedzieć tego samego o twoich przyjaciołach.
E: Beliath musiał zaciekle walczyć. Jego ciało było rozebrane, zostało tylko nieco ubrania wokół jego bioder. Był czarny i niebieski od stłuczeń i siniaków, a jego rany ciągle krwawiły. Był zakneblowany, ale miał otwarte oczy.
E: Asmodee wyglądała na głodną.
As: Mój syn będzie tak pożyteczny jak twoi wampirzy przyjaciele. I będę tym bardziej się cieszyć.
N: Rozumiem. Istoty z twojego gatunku lubią wkładać w to serce i dusze, czyż nie?
As: Masz ochotę do mnie dołączyć?
E: Asmodee powoli przeciągnęła dłonią po noce Beliatha. Po jego kolanie. Jego udzie.
As: Nie mogę ci dać jego mocy, ale jeśli chcesz go przygotować... [nie do końca jestem pewna, co Asmodee ma tu na myśli] Podobno jest całkiem utalentowany, według jego małej łani.
E: W oddali rozbrzmiał krzyk Ethana.
E: Nie miałam kłopotów z dostaniem się na polanę. Rośliny na mojej drodze leżały płasko, gałęzie były złamane i wykorzenione, kamienie były przewrócone.
E: Nie wiedziałam, czy to ja czy Neil zadał pierwszy cios, ale Asmodee odskoczyła w tył, poza zasięg. W pniu za nią w sczarniałym drewnie utkwiło głęboko wiele kamyków. Udało się jej uniknąć wszystkich moich pocisków.
E: Nigdy więcej go nie dotykaj! [prawdopodobnie sobie myślicie, że ten opis wydarzeń tak bardzo się nie klei, że musiałam w tłumaczeniu pominąć jakieś linijki, ale wszystko jest dokładnie tak, jak na nagraniu! tak było, nie zmyślam]
E: Byłam poza wszelką kontrolą. Głucha na wszystko, co się działo wokół mnie, ruszyłam w pościg za Asmodee, pijana wściekłością. Spaczyła Las. Moje moce zaczęły się obracać przeciwko niej.
N: Ethan, rozwiąż go. Ja się zajmę dziewczyną! [obstawiam, że w duchu pomyślał sobie to]
E: Asmodee teraz latała, próbując się ode mnie oddalić. Ledwo nad sobą panowałam. Była już tylko ona - moja determinacja, by ją [Asmodee] skrzywdzić, rozerwać na strzępy, zmiażdżyć i zmasakrować.
E: Nagle wzniosła się wyżej, poza zasięg, a potem rzuciła się w dół, prosto na mnie.
???: Zabieraj się stąd!
E: Upadłam na bok i przeturlałam się po ziemi.
E: Otworzyłam ponownie oczy, i rozciągnęta na ziemi odkryłam rozpięte nade mną skrzydła Leandry. Dysząc i będąc w jeszcze gorszym stanie jak jej brat, ochroniła mnie swoim ciałem, po tym jak wypchnęła mnie z trajektorii lotu jej matki. [śmieszy mnie, że Leandra ją osłaniała tymi swoimi tycimi skrzydełkami xD]
E: Jej matka pobiegła prosto do ołtarza. Prosto na Ethana, który był w trakcie uwalniania Beliatha.
E: Ethan!
E: Odepchnęłam Leandrę i kątem oka zobaczyłam Neila, rzucającego się, by stanąć na drodze Asmodee, ale nie mógł tego zrobić na czas.
E: Ethan w mgnieniu oka wyciągnął swoją broń, uniósł ją przed siebie i wystrzelił przed uderzeniem [tzn. zanim Asmodee w niego wjechała]
E: Asmodee wrzasnęła i rozbiła się po odleceniu w bok, a gwałtowność jej upadku wyrwała trawę, gdy uderzyła w ziemię.
- tu mamy wybór czy zawołać Neila do pomocy, czy wołać Beliatha -
E: Beliath!
E: Asmodee była znokautowana przynajmniej na parę chwil, dostatecznie długo, by zabrać Beliatha z linii ognia i z jej pola widzenia. Neil mnie usłyszał i kiwnął głową, ustawiając się pomiędzy nią a mną. [podziwiam Neila za spokój, serio]
N: Pospiesz się i skoncentruj, na litość boską! Potrzebujemy twoich cholernych mocy! [i tak uważam, że jak na tę sytuację, to jest bardzo opanowany XD]
E: Znowu na nogach, oparty o zakrwawiony głaz, Beliath wyglądał jakby się wyrwał ze szponów pumy, ale ku mojej uldze, wyczułam, że jego determinacja była nienaruszona. Gdy wymieniliśmy spojrzenia, jego oczy ponownie rozpaliły we mnie potężne ciepło. To samo ciepło, które go poruszało.
E: Możesz iść?! Pomogę ci, chodź! [jakby ktoś był ciekawy, to nie, Beliath jest normalnie ubrany, tylko poplamiony krwią xD]
B: Muszę walczyć razem z wami! To moja matka. Muszę...
E: Nie jesteś w zbyt dobrym stanie!
E: Nie dając mu czasu, by się kłócić, otoczyłam jego rękę swoją i postawiłam go zdecydowanie, po czym odciągnęłam go najdalej jak to możliwe od kamienia ofiarnego.
E: Gdyby sytuacja nie była taka pilna, to rzuciłabym się na niego, by przytulić go mocno, obcałowałabym jego twarz i złapałabym w garść jego włosy. Żył.
E: Za nami rozległ się ryk dzikiej bestii.
E: Asmodee wstała. Na jej czole, ponad jej zdegustowanymi, wściekłymi oczami, była dziura z poszarpanymi brzegami, z której kapała czarna, gęsta krew. [zabawna sprawa - poraniony portret Asmodee ma tę ranę na środku czoła od samego początku odcinka, a dopiero tutaj zostaje jej zadana XD]
As: Dokąd się wybierasz ty żałosny, mały cherlaku!
E: Zacisnęłam swój uścisk na Beliacie, by w pośpiechu odciągnąć go dalej, gdy dotarł do mnie odgłos Asmodee wzbijającej się w powietrze.
E: Na odgłos trzepotu jej skrzydeł, Beliath odepchnął mnie do tyłu, ukrywając mnie za sobą, by przyjąć na siebie cios, mimo moich ciosów i krzyków, by go powstrzymać przed poświęceniem się. Nie mogłam się uwolnić od jego uścisku. Jeśli Asmodee go dotknie, to go zabije. [co chyba nie jest jej celem, bo go potrzebuje? byłoby głupio teraz tak po prostu go zabić, skoro tyle się już przy nim napracowała XD]
E: Beliath, nie!
E: Kolejny krzyk odbił się echem.
E: W tej samej chwili Asmodee zmiotła postać, która zainterweniowała niewiarygodnie gwałtownym ciosem na odlew.
E: Ethan odleciał i rozbił się na drzewie z okropnym trzaskiem. Ześlizgnął się, przetoczył po ziemi i zatrzymał. Nie ruszał się już.
E: Postać uderzyła Asmodee od tyłu, tnąc jej skrzydła z wściekłym rykiem.
E: Leandra uderzyła prosto w skrzydła matki, oba sukkuby walczyły w eksplozji niespotykanej brutalności.
B: Nie możemy im tak pozwolić umrzeć. Nie możesz mnie prosić o ocalenie siebie i zostawienie Ethana i mojej siostry na śmierć!
E: Dokonali wyboru! Wszystko zrobiliśmy dla ciebie, by cię ocalić! Proszę, błagam cię, Beliath, chodź, nie czyń ich poświęcenia bezcelowym!
B: Ja... ty...
E: Jeśli mnie kochasz, jeśli mi ufasz, to posłuchaj mnie i chodź! [a co z tym całym gadaniem, że jeśli Asmodee teraz nie zginie, to już nigdy nie spoczną i takie tam?]
E: Pociągnęłam go za ramię. Rozdzierało mnie czucie jego agonii, gdy patrzył jak jego przyjaciele są poświęcani. Niezdolny oprzeć się mojej prośbie, jego palce zacisnęły się mocniej na moich, jakby miały dać mu siłę, by odejść.
E: Bo szedł za mną.
E: Ze wszystkich więzi, które go łączyły z osobami, które przyszli go ocalić, tylko nasza nie mogła zostać rozwiązana. Silniejsza moc popychała nas ku sobie, pozwalając nam się trzymać i przetrwać. I gdy walka będzie skończona, to pozwoli nam sobie po tym poradzić. [rozwala mnie, jak Eloise na nich wszystkich już postawiła krzyżyk XD]
E: Okropny, wstrząsający jęk wypełnił powietrze. Ręka Beliatha odsunęła się od mojej. Skrwawione ciało Leandry uderzyło w niego, przewracając brata i siostrę w bok, poza mój zasięg. Śmiech Asmodee sprawił, że zamarłam.
E: Jej wrzask sprawił, że się odwróciłam.
E: Sztylet był wbity w jej bok. Ręka Neila zacisnęła się wokół niego [w sensie na sztylecie]. Trzymał go pewnie i powstrzymał Asmodee przed ruszaniem się, gdy otoczył ją wolną ręką. Jego kły zanurzyły się głęboko w jej szyi, z której chciwie pił.
E: Po chwili było po wszystkim. Neil brutalnie odsunął Asmodee, wyciągnął sztylet i rzucił go na ziemię. Cofnął się i drzewa zasłoniły go przed naszym wzrokiem.
E: Krew płynęła z rany na szyi i wydawała się pomnażać wściekłość Asmodee. Odwróciła się do Beliatha. Tym razem nic nie miało jej rozproszyć.
E: Beliath!
E: Nieważne, czy usłyszał to w swoim sercu, czy umyśle [czy po prostu uszami, lol], ale wyczuł moje ostrzeżenie i zrobił nagły w tył zwrot, gdy Asmodee miała podnieść sztylet, który Neil zostawił na ziemi.
E: Pomimo okropnego stanu w jakim był, pomimo ograniczonych sił, jakie mu zostały, Beliath jako pierwszy znalazł zdobioną rękojeść i stanął naprzeciwko niej.
E: Asmodee ruszyła prosto na niego, jej twarz była zniekształcona, a jej usta otwarte i odsłaniały kły, z których kapała krew. Jej oczy były jak dwie dziury bez dna, gotowe go pożreć.
E: Beliath przygotował ramię i w ruchu, który łączył wszystkie jego siły, zatopił go [sztylet] prosto w sercu swojej matki, z okropnym, ogłuszającym krzykiem, który sprawił, że przysłoniłam uszy dłońmi.
E: Ponownie otworzyłam oczy, drżąc.
E: Pośrodku polany, Beliath i Asmodee walczyli, opierając się o siebie nawzajem.
E: Krew płynęła obficie z rany zadanej przez Ethana, formułując coś na kształt trzeciego oka na czole Asmodee. Jej skrzydła pocięte przez Neila i Leandrę trzepotały z trudem.
E: Jej szpony wbiły się w dłonie Beliatha, ciągle ściskające sztylet.
E: Każdy mięsień wystawał z jego nagiej skóry, która została posiniaczona i pocięta przez Asmodee w trakcie walki. Jego włosy nie były już niczym, tylko kępą krwi, ziemi i brudu, formułując ciemną grzywę, zwisającą wzdłuż jego splamionych szkarłatem pleców.
E: Krew tryskała z ich ran wraz z każdym uderzeniem serca. Ich uniesione ręce walczyły nad ich głowami i okaleczonymi ciałami. Przeczołgałam się obok nieruchomego ciała Leandry.
E: Musiałam pomóc, musiałam... Rany, gdzie poszedł Neil?? Moja intuicja mi podpowiadała, że znalazł to, czego szukał i że już nigdy go nie zobaczymy. Wypił krew Asmodee... i bez wątpienia odzyskał siłę, której mu brakowało.
E: Musiałam dać Beliathowi więcej siły. Ostatni raz...
B: Zgnij w piekle, gdzie twoje miejsce!
E: Ostrze noża odbiło krwawe światło, gdy uderzyło i wrzask rozdarł noc, ogarniając wszystko.
E: Sztylet tkwił głęboko w piersi Asmodee, zanurzony aż po rękojeść w miejscu, gdzie było jej serce. Jej szeroko otwarte usta zamarły w bezgłośnym krzyku, jej głowa odchylała się do tyłu.
E: Z tyłu Leandra trzymała ją za włosy, używając drugiej ręki, by zatrzymać ręce sukkuba przed ruszaniem i sprawiając, że jej plecy wygięły się do tyłu.
L: Żegnaj, matko... Możesz umierać znowu i znowu w otchłani, pamiętając pieszczoty rąk twoich dzieci.
E: Brat i siostra uwiesili się na rękojeści, przytrzymując ich matkę, której żyły powoli, niepohamowanie czerniały pod skórą. Piskliwy głos wymsknął się z jej ust, wraz z złowrogim dymem w ostatecznej klątwie.
E: Rycząc jednocześnie, Beliath i Leandra obrócili sztylet w ranie, zataczając pełne koło i wywołując u ich matki krzyk agonii oraz potężną eksplozję, która posłała nas na ziemię.
E: Leżąc płasko na ziemi, zasłoniłam głowę rękami, pod wpływem fali energii, która zalała polanę jak dzika, wściekła burza. Ciało Asmodee rozpadało się na kawałki, emanując przy tym nienaturalnym światłem. Jej krzyk wzniósł się wyżej, gdy zniknęła, niszcząc wszystko wokół siebie.
E: Powietrze wydawało się cofnąć wokół niej, jak przy umierającej gwieździe. Ostatnia, najpotężniejsza fala, zmiotła nas ponownie i odebrała mi oddech. Pętla [?] zacieśniała się coraz bardziej. W ostatecznym echu jej krzyk dotarł do moich uszu i chłosnął moje rany. [chyba jednak wolę tłumaczyć nieudolne seksy, niż nieudolne opisy innych wydarzeń :v]
E: I po tym był koniec.
E: Cisza opadła na Las.
E: Powoli moje palce się rozluźniły. Wierzchem dłoni wytarłam krew, która spłynęła mi po twarzy, potarłam oczy i podniosłam się na łokciu.
E: Na środku polany, jedyne co zostało, to kupka popiołu, w której leżał sztylet, którego ostrze było pokryte ciemną cieczą. [w sumie to ciągle czekam, aż na Eloise zacznie działać krew Neila xD nie mówcie mi, że cała para poszła w tę krótką scenę z rzuceniem kamieniami, bo ta scena wygląda dokładnie tak samo, gdy postanowimy nie wypić krwi Neila XD]
E: Beliath i Leandra stali nieopodal szczątków ich matki, podtrzymując się. Całkowicie wyczerpani. Ale żywi.
B: Eloise... Eloise!
E: Zataczając się. Beliath uwolnił się z objęć siostry. Oczy wypełniły mi łzy i usta wykrzywiły się, gdy przechodził przez polanę.
B: Powitał moje otwarte ramiona, złapał mnie i podniósł w powietrze, po czym przytulił mocno. Szlochałam bez tchu i otoczyłam go ramionami jak nigdy wcześniej, ściskając go dość mocno, by go udusić. [ale byłby zwrot akcji, gdyby rzeczywiście to zrobiła]
E: Och, Beliath... Beliath, jesteś tutaj... My... zrobiliśmy to...
E: Śmiałam się i płakałam w tym samym czasie, głos mi się łamał przy każdym słowie. Jego dłonie przykrywały moje plecy, włosy, talię, ściskały mnie i głaskały, jakby sam nie mógł w to uwierzyć.
B: Ona nie żyje... To koniec... To koniec, moja ukochana. Nigdy nie wróci.
L: Tym bardziej teraz, gdy jej miejsce jest zajęte...
E: Przytulając się mocno, zwróciliśmy twarze ku Leandrze.
E: Coś wydawało się w niej inne... ale nic groźnego, tego byłam pewna.
E: Co masz na myśli?
E: Uśmiechnęła się do mnie.
L: Po zabiciu Asmodee, jej moc została uwolniona... To mogło zabić nas wszystkich... ale została osadzona gdzieś indziej.
E: Położyła pięść na swojej piersi.
L: Jest teraz tutaj. Nigdy więcej cię nie skrzywdzi, bracie... Ani ciebie... Ani twojej towarzyszki.
E: Wytarłam oczy, mając gulę w gardle. Leandra wydawała się nieco wahać, patrząc na mnie przez kilka sekund. Po tym uniosła rękę i powoli położyła ją na moim ramieniu.
L: Wszyscy zawdzięczamy ci dzisiaj życie. Nasza więź przekracza więzy krwi. Wszyscy jesteśmy od teraz połączeni. [ale Eloise nic nie zrobiła, po prostu była tutaj XD]
E: Nachyliła się do mnie i na sekundę jej usta musnęły moje, jakby dla przypieczętowania jej słów. Ręce Beliatha delikatnie mnie przytuliły. Coś jeszcze się zmieniło...
L: Zobaczę co z Ethanem... Będziemy potrzebowali go zabrać do rezydencji.
B: Czy on... czy on nadal...
L: Ethan przetrwa. Podjął walkę... znacznie odważniej, niż mogłabym to sobie wyobrażać. Pozostałe wampiry się nim zaopiekują. Oboje dajcie sobie trochę czasu, by odzyskać siły... Potrzebujecie tego.
E: Gdy odeszła, zauważyłam, że Las wokół nas już nie był taki sam. Ale prawdopodobnie ślady nieudanego rytuału Asmodee pozostaną...
E: Ale wróci do życia. Tak jak my.
B: Chodź...
E: Pozwoliłam sobie opaść z powrotem na pierś Beliatha, nie martwiąc się już jego ranami i jego żałosnym stanem. Żył. Nieustannie się przytulaliśmy i dotykaliśmy, nawet gdy szliśmy, by odejść z tego przeklętego miejsca.
- tło się zmienia na to przed rezydencją -
E: Wkrótce wyszliśmy z Lasu na świeże powietrze. Księżyc świecił i oświetlał naszą drogę, jak w biały dzień.
E: Beliath wsunął dłoń pod moją brodę i uniósł ją lekko do siebie. Widzenie go znowu tak blisko przytłoczyło mnie, ogrzewając moje serce radością.
E: Wielki uśmiech pojawił się na naszych twarzach niemal w tym samym momencie i rzuciliśmy się na siebie. Nasze usta spotkały się gorączkowo.
E: Już nie mogliśmy się puścić. Przylgnęliśmy do siebie, całując się bez tchu i śmiejąc przy tym.
E: Chłodny wiatr chłostał nasze włosy i splątał je razem. Nie mogliśmy już się powstrzymać.
- tło się zaciemnia -
E: Kilka dni po burzy, gdy nasze pragnienie bycia znowu razem, nasz zapał do życia, wreszcie nieco się uspokoił, Beliath czekał na mnie na zewnątrz. Z powagą spojrzał na mnie zielonymi oczami i przyłożył czoło do mojego.
- znowu jest tło przed rezydencją.
B: Eloise... Nie chcę już dłużej żyć z tobą jako moim Kielichem. Już tego nie chcę. Dla ciebie. Chcę... o wiele więcej.
E: Czy on... Czy on proponuje....
B: Nigdy nie będę cię zmuszał, jeśli tego nie chcesz, i bycie przy twoim boku będzie radością w każdej chwili, każdego dnia, który będziesz dzielić ze mną, aż do końca naszych żyć. Ale jeśli się zgodzisz...
B: Chciałbym to z tobą dzielić tak, jak ciebie widzę: jako niesamowite, wspaniałe stworzenie nocy. Teraz należysz do tego świata całym sercem.
E: Jego dłonie zamknęły się wokół moich, po czym podniósł je do ust, by je pocałować, w geście tak czułym i dumnym, że zabolało mnie serce.
B: Jako moją towarzyszkę... wampira.
E: Gdybym miała choćby najmniejszą wątpliwość co do Asmodee przed tą nocą, to teraz nie miałabym już żadnej. [aż mnie naszła ochota na napisanie do tłumacza, czy aby na pewno tu miało paść imię Asmodee; na logikę pasuje Beliath]
E: Chciałam tego od jakiegoś czasu, bez przyznawania tego, nieświadomie wiedząc, że czas na to jeszcze nie nadszedł, że coś musi się zdarzyć, coś co mnie zmieni. Wykroczy poza mnie.
E: Przeszliśmy przez piekło i wróciliśmy. Pokonałam długą noc i uczyniłam ją swoją. Dla niego. Dla nas.
E: Byłam gotowa. Ta noc i kolejne, które nastąpią... Zostawiałam za sobą światło dnia dla najpiękniejszego, najbardziej świetlistego życia, jakie mogło być.
E: Pocałunek, którym przypieczętowałam moją odpowiedź był wypełniony radością.
[ILUSTRACJA] [nooo... może być]
E: Śmiech, jaki usłyszałam w odpowiedzi był promienny, jarzący się radością.
E: I gdy odchyliłam głowę do tyłu, oferując moją szyję w świetle księżyca, to niezrównaną radością było poczuć, jak jego ukochane usta zabierały to, co było nadal we mnie ludzkie i ożywiały mnie dla nowego życia w nocy.
[ZAKOŃCZ ODCINEK]
Neutralne zakończenie[]
Różnice między zakończeniami zaczynają się w momencie, gdy Beliath ma zadać Asmodee ostateczny cios sztyletem.
E: Jej szpony wbiły się w dłonie Beliatha, ciągle ściskające sztylet.
E: Każdy mięsień wystawał z jego nagiej skóry, która została posiniaczona i pocięta przez Asmodee w trakcie walki. Jego włosy nie były już niczym, tylko kępą krwi, ziemi i brudu, formułując ciemną grzywę, zwisającą wzdłuż jego splamionych szkarłatem pleców.
E: Krew tryskała z ich ran wraz z każdym uderzeniem serca. Ich uniesione ręce walczyły nad ich głowami i okaleczonymi ciałami. Przeczołgałam się obok nieruchomego ciała Leandry.
E: Musiałam pomóc, musiałam... Rany, gdzie poszedł Neil?? Moja intuicja mi podpowiadała, że znalazł to, czego szukał i że już nigdy go nie zobaczymy. Wypił krew Asmodee... i bez wątpienia odzyskał siłę, której mu brakowało.
E: Musiałam dać Beliathowi więcej siły. Ostatni raz...
B: Zgnij w piekle, gdzie twoje miejsce!
E: Ostrze noża odbiło krwawe światło, gdy uderzyło i wrzask rozdarł noc, ogarniając wszystko.
E: Z jej szyi sterczała rękojeść wbitego sztyletu w jej delikatną, bladą skórę aż po sam jelec.
E: Beliath wbił go blisko tętnicy szyjniej. Krew już płynęła obficie z rany i najdrobniejszy ruch mógłby przyspieszyć to co nieuniknione.
E: To był koniec. Asmodee zostały już tylko sekundy.
B: Wolałbym raczej widzieć jak wolniej zdychasz. Mam nadzieję, że niezależnie gdzie skończysz, będziesz odtwarzać tę scenę setki razy. Ty...
E: Krzyk, który wparował do moich uszu był niczym w porównaniu z bólem, który rozdarł moją pierś.
E: Ledwie się słyszałam, gdy wykrzyczałam imię Beliatha, mimo że wszystkie hałasy wokół mnie zniknęły. Już nic nie mogłam zobaczyć.
E: Nic poza sztyletem, który Asmodee wyciągnęła ze swojej szyi... by brutalnie go wbić w sam środek piersi Beliatha.
E: Pociemniało mi przed oczami, gdy już biegłam, rozrywana nieregularnymi falami bólu i przerażenia, gdy Asmodee przylgnęła do sztyletu, powstrzymując jej syna przed wyciągnięciem go.
E: Uśmiech wykrzywił jej żyłowate, szkarłatne usta.
E: Jej szyja, jej pierś i jej brzuch spływały gęstą, czerniejącą krwią, jak żyły pod jej skórą, tworząc zabójczą sieć, która wydawała się, że pójdzie z nią do grobu. [przyznaję się bez bicia, że nie mam pojęcia, czemu służy druga połowa zdania, to chyba jakieś kolejne poetyckie mambo-dżambo]
E: Ale wydawało się, że nic nie było w stanie sprawić, by puściła, gdy umierała i w swoim upadku ciągnęła syna za sobą.
As: Więc doświadczymy tego razem, mój drogi synu. I tam, dokąd pójdziemy, przygotuję się do wszystkiego, czego nie...
E: Asmodee nigdy nie dokończyła swojej wypowiedzi.
E: W zaciśniętej pięści trzymałam sztylet, wyciągnęty jednocześnie z jej demonicznych rąk i piersi Beliatha.
E: Fala oślepiającej energii uderzyła mnie w twarz, sprawiając że się przewróciłam do tyłu. Asmodee krzyczała i rzucała się [tłumaczenie niepewne]... Jej krzyk stał się ogłuszający i nie do zniesienia.
E: Uniosłam rękę i zobaczyłam, że Leandra pochylała się nad swoją matką, a jej dłoń zaciskała się na nagarstku klęczącego Beliatha. Krew obficie płynęła z jego rany na piersi.
E: Światło wirowało wokół nas, jak wściekły, nieziemski wiatr. Byliśmy uwięzieni w sferze, która lada chwila miała się na nas zamknąć.
E: I ogonem tego tornada było ciało Asmodee. [chodzi o ten taki koniuszek tornada, który się styka z ziemią]
L: Weź to, Beliath! Weź to, albo umrzesz!
E: Całkowicie wyczerpana, zawlokłam się do nich. Moje oczy skupiały się na Beliacie, na jego uszkodzonym ciele, którego kategorycznie nie zgadzałam się puścić. Ból nie słabnął. Nabrzmiewał w moim ciele i umyśle. Bezpośrednia więź z o wiele większym bólem, który czuł Beliath.
B: Nie! Wolałbym umrzeć, niż skończyć jak ona!
L: Jeśli odmówisz, to właśnie tak się stanie. Będzie miała ciebie, wygra! Możesz się nauczyć z tym żyć i być szczęśliwym!
E: Beliath!
E: Wreszcie dotarłam do niego, otoczyłam go rękami i przytuliłam go do siebie z beznadzieją. Chciałam przejąć jego cierpienie, ulżyć mu, zobaczyć jak opuszcza jego ciało. Moje dłonie ułożone na jego piersi zmoczyły się krwią w kilka sekund.
E: Życie go opuszczało. Nic nie mogło go zatrzymać. I ta nagła świadomość przedarła się przeze mnie jak pocisk przez głowę.
E: Leandra spojrzała na mnie. Ściany sfery kurczyły się.
L: Asmodee umiera, ale jej moc musi gdzieś pójść! Jeśli Beliath ją przyjmie, jeśli ją zaakceptuje, może przetrwać tę ranę.
E: Wściekły okrzyk Beliatha sprawił, że moje ciało się szarpnęło. Moje dłonie znalazły jego ranę, nacisnęły na nią tak mocno, jak tylko mogłam, próbując spowolnić nieuniknione.
B: Nie zgadzam się, byś to użyła do przemienienia mnie w demona!
E: Beliath, czy ona mówi prawdę? Jeśli przyjmiesz tę moc, to... to możesz...
E: Nie mogłam tego wypowiedzieć. Wszystko się działo zbyt szybko. Zaczynałam też sobie uświadamiać, co było mrocznego i przerażającego w tej szalonej energii wokół nas. Nie było w tym nic pozytywnego.
E: Czułam, jak Beliath coraz bardziej się o mnie opierał i stawał się słabszy. Spanikowana, jeszcze mocniej nacisnęłam dłońmi na jego ranę.
B: Jeśli wezmę moc Asmodee... wampirza część mnie niemal całkowicie zniknie. Nie będę w stanie zostać... Stanę się niebezpieczny... dla Leandry, dla pozostałych... i nawet... dla ciebie.
E: Uniósł twarz do mojej, tę wyczerpaną, szarą twarz, która wkrótce już nigdy się nie uśmiechnie, nie rozjaśni, nie pocałuje mnie.
E: Chyba że... chyba że...
E: Beliath, nieważne co się stanie, jesteś dość silny by wyzdrowieć! Ale jeśli umrzesz... Nie będziemy mogli... ty...
B: Już nie będę tym, kogo znasz! Jeśli przyjmę tę moc, będę musiał odejść, porzucić cię! Nie mogę!
E: Jeśli tego nie zrobisz, porzucisz mnie na zawsze po tym, jak umrzesz w moich ramionach!
E: Krzyczałam; krzyczałam spanikowana przez łzy, nie będąc w stanie znieść tej możliwości. Sama myśl o straceniu go rozdzierała mnie.
E: Przeszliśmy przez wszystkie ekstrema, by się kochać, by się poznać, a potem by się nawzajem uratować i wróciliśmy. Jeśli to jest ostatni etap, najgorsza ze wszystkich prób, to jestem w stanie ją znieść! Ale nie umieraj! Nieważne czym się staniesz, zapanujesz nad tym. Ponieważ, na litość boską, ty to ty! Zrób to, Beliath! Żyj!
E: Nie wiedziałam, czy to było przez to, co powiedziałam, przez moc Asmodee, przez wybór Beliatha, czy przez wszystkie te trzy rzeczy razem.
E: Sfera nagle urosła i wykrzywiła się, po czym pękła na liczne snopy światła [tłumaczenie niepewne], które ruszyły prosto na Beliatha. Ale tym razem, nie chroniłam siebie. Rzuciłam się całym ciałem na Beliatha i trzymałam go mocno przy sobie z całych sił.
E: Nagle poczułam, jak się wije, szamocze, ryczy i walczy w moich ramionach.
- tło się robi czarne -
E: To wydawało się trwać nieskończoną ilość czasu. Ciało Beliatha nagle się wygięło tak mocno, że odepchnięta i oszołomiona, musiałam z krzykiem go puścić.
E: Potem było już po wszystkim.
- pojawia się z powrotem tło czerwonego Lasu -
E: Ponownie otworzyłam oczy. Ból ustał. Znowu nastał spokój.
E: Beliath był przede mną. Stał. Był pokryty krwią, a jednak jego skóra była nieuszkodzona, nieposiniaczona... Nie było już śladu po ranie zadanej sztyletem, który chwilę wcześniej przedarł się przez jego pierś. [jakby ktoś był ciekawy, to nie, jego portret nadal wygląda tak samo]
E: W głębi duszy moja intuicja ostrzegła mnie przed obecnością zagrożenia.
E: Spojrzałam do góry i uderzyły mnie oczy Beliatha, gdy przykucnął przede mną. Coś innego w nich błyszczało, coś, co już widziałam gdzieś indziej. W oczach Leandry... i Asmodee.
E: Ale gdy Beliath przemówił, moje pragnienie by uciec zniknęło.
B: Eloise... Nie tak sobie wyobrażałem zakończenie tej walki i nie mam zbyt wiele czasu. Posłuchaj mnie. Posłuchaj mnie uważnie, moja ukochana.
E: Jego dłonie odszukały moje i przywarły do nich. Rzuciłam się na niego, trzymałam się go w panice. Czułam, że coś się działo zbyt szybko, coś niekontrolowanego.
E: Beliath został uratowany. Będzie żył i w głębi duszy wiedziałam, że już nie był w niebezpieczeństwie. Wygraliśmy. Przeżyliśmy.
E: Ale... była ofiara, na którą się zgodziłam...
E: Objął mnie rękami. W tej chwili, stanowiliśmy jeden i ten sam byt.
B: Czujesz to? Już nie jestem całkowicie sobą. Moc Asmodee już próbuje zyskać przewagę. Będę musiał z tym walczyć. I nie będę w stanie walczyć w tej walce bez ciebie.
E: Jego głos się zmienił. W moim gardle pojawiła się gula, gdy słuchałam, jak drżał i go modulował.
B: Ale żyjemy. A ona nie. To nie jest koniec. To początek. Początek czegoś innego...
E: Jego słowa ustały przy moich ustach, rozmywając się w naszym wzajemnym pocałunku, przed którym nie byliśmy w stanie się powstrzymać.
E: Czułam jego smak na ustach, smak, który nauczyłam się na pamięć. Jego ciepło, jego zapach, ten miedziany zapach od krwi, z silniejszą, odurzającą nutą...
E: Jego zmysłowość, namiętność, zwierzęcą naturę.
E: Wmieszała się w to odrobina soli.
E: Wreszcie odsunęłam się od niego, a mój wzrok był niewyraźny. Ledwie mogłam oddychać.
E: W jego zielonych oczach wyczytywałam uczucia, które ukoiły mnie nieco. Ale wiedziałam, że ten gorzki smak w moich ustach był smakiem pożegnania.
B: Eloise... Zrobię wszystko co mogę, by wrócić. Będę się trzymać dla ciebie, ponieważ tylko ty możesz mi pomóc znaleźć swoją drogę przez to wszystko. Nie wiem, ile to zajmie... Więc żyj swoim życiem. ["potrzebuję cię, żeby sobie z tym poradzić, dlatego odchodzę" - co to w ogóle za logiczny fikołek?]
B: Jesteś teraz wolna. Musiałaś wyczuć, że nasza więź się przekształca, tak jak wampirza część mnie.
B: Jeśli mamy znowu się spotkać... To nie będzie już jako wampir i Kielich. To będzie nieskończenie więcej.
- ekran się zaciemnia -
E: Jeszcze raz jego usta przykryły moje i zamknęłam oczy, skulona przy jego ciele.
E: Jego słowa wślizgnęły się do mojego umysłu, by pochłonąć mnie całkowicie, jak ciepła, delikatna fala.
B: Kocham cię.
E: Kocham cię... Dokądkolwiek pójdziesz... wróć do mnie kiedyś.
E: Ciepły, zgadzający się śmiech rozpalił się w moim umyśle. Odpowiedź nie była konieczna. Ten śmiech był warty tysiąca słów.
- tło się zmienia na normalny las -
E: Gdy ponownie otworzyłam oczy...
E: Beliath zniknął.
E: Księżyć rozjaśniał polanę, na której odbył się rytuał. Krwawe światło zniknęło. Ciernie się cofały. Krew wysychała na ziemi. Las odzyskiwał swoją własność.
E: I mężczyzna, którego kochałam, zniknął.
L: Hej...
E: Dłoń musnęła moje ramię, delikatnie je gładząc.
L: Wróci. Nie mam pojęcia kiedy. Może za kilka miesięcy. Może lat. Może gdy już nie będziesz myślała, że to nastąpi... ale wróci.
[ILUSTRACJA] [Ech te biodra Leandry...][Ech, wolałabym demonicznego Beliatha...]
E: Nie potrafiłam odpowiedzieć. Jeszcze nie. Strata była zbyt wielka. Ale gdy Leandra przycisnęła mnie do siebie, pozwoliłam na to bez oporu.
L: Ethan żyje. Zostanę, aż twoi przyjaciele wyzdrowieją. I ty... będziesz żyła.
E: Spojrzałam na nią. Jej oczy miały te same iskierki co Beliatha. Były tak samo zdeterminowane i stanowcze.
L: Asmodee zginęła dzisiaj, dzięki tobie. Dźgnęłaś śmierć we własnej osobie, kochanie, więc zamierzasz pochłonąć życie i dalej je oswajać.
L: I gdy Beliath wróci... Nie sądzę, by cokolwiek was powstrzymało, co?
E: Wbrew sobie się zaśmiałam. Brzmiała jak dumna matka.
E: Z pewnością... To nie miało znaczenia, że tej nocy mogłam myśleć tylko okropnych wydarzeniach, które dopiero co się rozegrały, o straceniu Beliatha...
E: Ale przetrwaliśmy. Śmierć była taka ostateczna...
E: Podczas gdy życie, jakie miałam przed sobą, ciągle stało otworem. I nie miało znaczenia, co na mnie czekało... Wiedziałam, że gdzieś, w jakimś miejscu, Beliath przeżyje.
E: Jedyne, co musiałam teraz zrobić, to podążać swoją ścieżką, aż go znajdę.
[ZAKOŃCZ ODCINEK]
Złe zakończenie[]
Podobnie jak w przypadku neutral end, także tutaj różnice zaczynają się dopiero w momencie jak Beliath ma zadać Asmodee ostateczny cios.
E: Jej szpony wbiły się w dłonie Beliatha, ciągle ściskające sztylet.
E: Każdy mięsień wystawał z jego nagiej skóry, która została posiniaczona i pocięta przez Asmodee w trakcie walki. Jego włosy nie były już niczym, tylko kępą krwi, ziemi i brudu, formułując ciemną grzywę, zwisającą wzdłuż jego splamionych szkarłatem pleców.
E: Krew tryskała z ich ran wraz z każdym uderzeniem serca. Ich uniesione ręce walczyły nad ich głowami i okaleczonymi ciałami. Przeczołgałam się obok nieruchomego ciała Leandry.
E: Musiałam pomóc, musiałam... Rany, gdzie poszedł Neil?? Moja intuicja mi podpowiadała, że znalazł to, czego szukał i że już nigdy go nie zobaczymy. Wypił krew Asmodee... i bez wątpienia odzyskał siłę, której mu brakowało.
E: Musiałam dać Beliathowi więcej siły. Ostatni raz...
B: Zgnij w piekle, gdzie twoje miejsce!
E: Ostrze noża odbiło krwawe światło, gdy uderzyło i wrzask rozdarł noc, ogarniając wszystko.
E: [ten wrzask] należał do mnie.
E: Ciemny kształt sztyletu się wyróżniał, obcy i zabójczy przedmiot wbity aż po jelec w piersi Beliatha.
E: Nic na świecie nie mogłoby naprawić obrażeń, które teraz zadała.
E: Moje palce jak szpony objęły moją własną pierś, rozdzieraną bólem. Bólem, który również słyszałam, jak szturmował wnętrze mojej czaszki, odbijając echem [ból] Beliatha.
E: Świat wygasał w tempie krwi wypływającej z rany.
E: Z uśmieszkiem, Asmodee cofnęła rękę, wyciągając sztylet, który natychmiast rzuciła gdzieś w bok. Wnętrze jej dłoni było tak głęboko oparzone, że skóra była czarna i pomarszczona, już na zawsze martwa. Ale triumf zniekształcił jej twarz.
E: Moje ciało ruszyło się do Beliatha, którego złapałam, nie będąc świadomą tego, co robiłam. Moje ręce objęły go i towarzyszyły przy upadku, gdy krew płynęła z jego rany.
E: Przycisnęłam ręce do rany, by zatrzymać krew, by zatrzymać to życie, które z niej wypływało, by zabrać jego ból i go uratować...
E: Asmodee stała nade mną. Ze zmysłowym, kocim rozleniwieniem, podeszła i przykucnęła przed naszymi splecionymi ciałami. Jej głos był gładki i kremowy [? xD]. Wykwintny.
As: Czas nadszedł mała łanio... Mam rytuał do dokończenia. Oddaj go mnie. Nie martw się, gdy skończę z nim, to co zrobię tobie, będzie...
E: Jej wypowiedź została przerwana. Jej twarz zamarła. Jej usta otworzyły się i znowu zamknęły, a potem próbowały ponownie się otworzyć. Krew wytrysnęła z jej ust, zbryzgując jej pierś i ziemię.
E: Sztylet pojawił się w głębi jej brzucha. Moja ręka była zaciśnięta na nim. Palce Beliatha splecione z moimi, prowadziły mój ruch, a potem rękojeść.
B: Idź do piekła i umrzyj, tam gdzie twoje miejsce...
E: Sztylet został obrócony w ranie z odgłosem ssania poszarpanego ciała i wbiłam ostrze otatni raz, sprawiając, że Asmodee zawyła.
E: Wybuch odrzucił nas do tyłu. Przeturlałam się, chroniąc Beliatha swoim ciałem. Burza została uwolniona. Za nami podążył piskliwy głos Asmodee, który stawał się coraz głośniejszy.
E: A potem ustał.
E: Asmodee zniknęła ze zniszczonej walką polany, zostawiając za sobą objekt jej walki.
E: Beliath! Beliath!
E: Przyciągnęłam go do siebie i ścisnęłam szaleńczo, przerażona okropnymi ranami i bólem nie do pokonania, który mnie dźgał falami i sprawiał, że wbrew sobie krzyczałam.
E: Nie krzyczałam z bólu, tylko z rozpaczy. Cera Beliatha była bledsza niż zwykle. Jego ręce mnie szukały. Chciał znaleźć się bliżej mnie, ale nie radził sobie z tym. Jego ciało było strasznie ciężkie i sztywne w moich ramionach.
E: Beliath, mów do mnie, proszę. Dasz radę. Zabierzemy cię do rezydencji. Ty...
L: Eloise... On umrze.
E: Spojrzałam do góry, oślepiona łzami. Mogłam niedaleko rozpoznać sylwetkę Leandry. Była w okropnym stanie, tak złym, że nie wiedziałam, czy przetrwa. W rękach niosła ciało, które miało zamknięte oczy, jakby spało.
E: Miałam wrażenie, że światło znowu zgasło, gdy rozpoznałam twarz Ethana.
E: Leandra trzymała go przy piersi, jak do ukołysania go. Trzymała go tak, jak ja trzymałam Beliatha, tak jakby trzymanie go trochę dłużej, chronienie go swoim własnym ciepłem i ramionami, mogło odwlec nieuniknione.
L: Asmodee nie jest martwa. Ona wróci. Może nawet tej nocy... i dokończy robotę.
E: Nie... Nie, jak ona mogła to powiedzieć...
E: Wykrzyczałam moją odpowiedź. Wpadłam w histerię.
E: Nie pozwolę mu umrzeć! On nie umrze! Nikt nie umrze!
E: Krzyczałam i płakałam w tym samym czasie. Czułam się, jakby moja czaszka miała się otworzyć, jakby moja dusza miała się z niej wyślizgnąć i zniknąć. Moje dłonie zatonęły głęboko w ranie, nie będąc w stanie zatrzymać krwawienia.
E: Szalałam.
E: Słabła więź, która łączyła mnie z Beliathem. Mój ukochany gasł w moich ramionach. Nie mogłam tego znieść.
E: Beliath! Beliath, nie możesz! Będziesz żył, słyszysz mnie? Będziesz żył i złapiemy Asmodee, i ją zniszczymy, i...
B: Eloise...
E: Jego głos był delikatny. Ciepły. Czysty.
E: Na chwilę ból zniknął. Mój umysł się uspokoił. Jego oczy spotkały moje i wszystko wokół nas zniknęło, zostawiając tylko jego. Jego i mnie.
E: Jego dłoń uniosła się do mojego policzka, pogładził go kciukiem w kojącym, ufnym geście. Czułam, jak pojawia się na nim wilgotna smuga.
B: Tak... To wszystko się wydarzy... ale nie będzie mnie już tutaj, by to zobaczyć, moja ukochana.
E: Czułam taki ból, że miałam się załamać. Ramiona Beliatha mnie podniosły i przyciągnęły do niego. Jego ciało otaczało moje, a moje jego. Byliśmy jednym bytem. Spleceni.
B: Będziesz żyła. Asmodee zostanie złapana i zniszczona. I ty będziesz żyła dalej. A ja... będę tutaj, będę żył w tobie.
E: Jego dłoń nacisnęła na moją pierś.
B: Nie chciałem, by to się tak skończyło... ale to nie jest koniec. Teraz wiem, że tak naprawdę nigdy nie żyłem, dopóki się nie pojawiłaś. Ale wreszcie doświadczyłem życia. Wiem, ile jest warte. I wiem, że jedyne życie, które w moich oczach jest tego warte... jest twoje.
E: Nie mogłam przestać płakać. Uścisk Beliatha stał się ciaśniejszy. Ukryłam twarz w jego szyi.
B: Kocham cię. Kocham cię tak bardzo, że to nie ta cholerna rana mnie zabija, tylko zostawienie cię, niemożność bycia z tobą fizycznie. Ale nie odchodzę. Niezupełnie.
E: Nacisnął palcem na moje czoło, a potem w tym samym miejscu dotknął ustami.
B: Tutaj... więź przetrwa. Jestem tutaj. Jestem w tobie. Nawet jeśli mnie nie słyszysz, nawet jeśli nie będziesz widziała, jak się do ciebie uśmiecham, mówię, całuję cię czy trzymam cię blisko... Będę tam.
E: Nie mów tak... Nie mogę żyć, jeśli tu umrzesz... Nie mogę...
B: Możesz. Musisz. Żyj dalej i pokaż mi świat twoimi oczami. Nie zostawię cię, nawet jeśli dzisiaj umrę.
E: Nasze usta połączyły się pośród moich łez i rozpaczy.
E: Znajome uczucie, którego utraty nie mogłam sobie wyobrazić, ponownie wypełniło mnie ciepłem.
E: Ręka Beliatha przykryła moją szyję. Zatopiłam palce w jego włosach, całowałam go raz po raz, wracając do jego ust [w sensie, że chyba całowała go po całej twarzy i wracała do ust? no ale nie czepiam się, dziewczyna jest w rozpaczy, ma prawo się wyrażać nieprecyzynie!]. Chciałam dać mu mój oddech, by powstrzymać jego życie przez przeminięciem.
E: Przyłożył czoło do mojego czoła i jego usta ucałowały moje powieki.
B: Kocham cię.
E: Kocham cię... Beliath, ja...
E: Jego usta wróciły do moich w silniejszym, namiętniejszym pocałunku.
E: Powoli jego głowa osunęła się do tyłu i ostatni oddech musnął moje usta.
B: Bądź wolna, moja ukochana.
E: Coś gdzieś się rozbiło, jak kryształowa szklanka upadająca na ziemię. Coś mnie opuściło, wyślizgnęło się ze mnie delikatnie, by zerwać łańcuchy, które już nie istniały od jakiegoś czasu.
E: To było jak otwarte drzwi, przepływ ciepła i światła. To było blade, dalekie od intensywności mojej więzi z moim ukochanym, jak świt.
E: Skulony w moich ramionach Beliath leżał i na twarzy miał spokój.
[ILUSTRACJA] [ej, właśnie zauważyłam, że uwzględniono na niej to, że Beliath jest prawie nagi, wow! xD]
L: Eloise, nie możesz go ze sobą zabrać. Ani jego, ani Ethana, ani mnie. Będę nad nimi czuwać. Ostrzeż rezydencję. Odejdź daleko od niej.
E: Chcę zostać... Nie mogę...
L: Nie zmarnuj jego i Ethana poświęcenia. Żyj dla niego. Spotkamy się ponownie, jeśli jest mi przeznaczone przeżyć to wszystko... Wtedy... ją zniszczymy.
E: Nie miałam pojęcia, jak długo tam zostałam, zanim mogłam stanąć na nogi, zanim moim ramionom udało się wypuścić jego ciało, zanim mogłam od niego odejść.
E: Wiedziałam, że część mnie zniknęła. Moja więź z nocą odeszła wraz z Beliathem. Wróciłam do tego, kim byłam... człowiekiem.
E: Nie wiedziałam, ile zajęło mi opuszczenie polany, pozostawienie Leandry jako czujnego strażnika, by poprowadziła swojego brata i tego, który ją kochał w ostatnią podróż, tak jak ja wyruszyłam na swoją.
E: Ale byłam pewna jednej rzeczy.
E: Jeśli Asmodee zamierzała mnie wytropić, niech tak będzie. W zamian ja ją będę tropić, gdy tylko będę w stanie. I się zemszczę za każdą z jej zbrodni.
E: W słabym, białym, porannym świetle ze smakiem popiołu, zniknęłam w Lesie, daleko od nocy.
[ZAKOŃCZ ODCINEK]

Prolog | |
---|---|
Aaron | |
Beliath | |
Ethan | |
Ivan | |
Raphael | |
Vladimir |
Polecamy przy czytaniu skorzystać z opcji Reader View.